Słowem wstępu - seria
#PoszukiwaczPereł pojawia się oryginalnie na mojej stronie na
Facebooku, ale zamieszczam je również tutaj dla porządku i na dowód, że blog nie umarł, a żyje.
Idea jest taka, że aby dotrzymać konwencji, jaką nadaję temu blogowi jego nazwa, publikuję co tydzień krótką zajawkę/komentarz o godnej polecenia pozycji (książkowej lub online), w mojej odczuciu będącą po prostu perłą. Te teksty będą raczej krótkimi formami zamiast obszernymi recenzjami, ale mam nadzieję, że wciąż będą w stanie zachęcić potencjalnego czytelnika do lektury. Chciałbym jednocześnie podzielić się tym co, w moim odczuciu, dzieło może dać czytelnikowi, ale też co może już od niego wymagać na starcie.
Tyle tytułem wprowadzenia, w drogę!
* * *
 |
Autor grafiki - James Coates |
„Główny błąd ludzkości polegał na założeniu, że miłość składa się z dwojga; że w miłości jesteśmy ty i ja bądź społeczeństwo i ja albo też ludzkość i ja. W rzeczywistości miłość tworzą trzy byty: dwa podmioty i Bóg – ja, ty i Bóg”. - abp Fulton Sheen
Przeglądając swoją półkę z książkami trafiłem na lekturę, którą jakieś dwa lata temu zareklamował mi współlokator, przygotowujący się właśnie wtedy do sakramentu małżeństwa. Jako że byłem pod wrażeniem głębi, z jaką on i jego narzeczona przeżywają swoje oczekiwanie na ślub, a mając sam w planach oświadczyny i małżeństwo z moją ukochaną, uznałem że warto sięgnąć do tej samej książki. Teraz, gdy zaledwie kilka tygodni dzieli mnie od sakramentalnego „tak”, przypomniałem sobie, jak wiele dała mi ta książka. Przy okazji pomyślałem, że warto polecić ją tym, którzy o niej nie słyszeli.
„Troje do pary” arcybiskupa Fultona Sheena, bo o tej książce mowa, wywarła ogromny wpływ nie tylko na moje myślenie o małżeństwie, ale również na ogólne myślenie o człowieku, ciele, miłości, a przede wszystkim o Trójcy Świętej. Nie powiem, że połknąłem ją jednym tchem, bo szczerze mówiąc lektura sprawiła mi trochę trudności. Arcybiskup przedstawia w niej multum mądrych myśli dotyczących wielu ważkich spraw i czasem ten natłok treści (dobrych, ale jednak bardzo licznych) utrudniał mi czytanie. Czasem miałem wrażenie, że abp Sheen skacze po wątkach trochę chaotycznie, jakby chciał jednocześnie poruszyć wszystkie tematy według niego istotne dla małżonków. Gdy tak sobie o tym myślę i wertuję jeszcze raz strony tej książki, pewnie trochę tak jest. Wynika to chyba jednak głównie z tego, że po prostu małżeństwo jest tematem rzeką i choć nie ma dzieła, które mogłoby go wyczerpać, im więcej wymiarów udaje się przedstawić jednocześnie, tym większą szansę czytelnik ma na pełniejsze zrozumienie tego sakramentu i powołania. Gdy więc przyzwyczaiłem się już do stylu arcybiskupa i z umysłem dostrojonym do wartkiego potoku jego myśli dobrnąłem do końca ostatniego rozdziału, byłem zachwycony. Wiedziałem już wcześniej, że małżeństwo jest czymś więcej, niż tym co sprzedaje nam popkultura (pozdrawiam o. Szustaka za pierwsze kroki ku temu wnioskowi!), ale chyba dopiero ta lektura pokazała mi bogactwo tego powołania, które poznawać można całe życie. Książka z pewnością nie wyczerpała tematu ale uświadomiła mi, z jaką głębią będę miał do czynienia na tej drodze.
O czym jest ta książka? Najprościej rzecz ujmując, o miłości. Arcybiskup uczy o miłości między mężczyzną i kobietą czerpiąc z ideału miłości, z Miłości samej w sobie, jaką jest Trójca Przenajświętsza. Nie stroni od tematów trudnych (przychodzi na myśl budzące strach w sercach pobożnych katolików nauczanie św. Pawła o małżeństwie) i choć nie zawsze pisze to, co współczesny odbiorca chciałby usłyszeć, to zawsze przedstawia te tematy mądrze, nie pozostawiając też wątpliwości co do pełnej jedności i równości w godności męża i żony. Poza mówieniem o związkach damsko-męskich, książka ta moim zdaniem przedstawia fascynujący obraz Trójcy Świętej – tej dynamicznej, nieskończenie hojnej wspólnoty, której miłość małżeńska, jakkolwiek piękna by nie była, jest tylko niedoskonałym (acz wciąż zachwycającym) odbiciem. Bardzo wnikliwe i pouczające są też wszystkie fragmenty pochylające się nad seksualnością i cielesnością, a szczególnie celna diagnoza ich wypaczeń, jakie obserwujemy współcześnie.
Mógłbym jeszcze długo wypisywać myśli i pojęcia, o których pisze abp Sheen, ale sądzę, że powyższy akapit wystarczy jako zachęta dla tych, których ta tematyka interesuje. Dodam jeszcze tylko, że dla mnie wielką zaletą tej książki jest też to, że arcybiskup nie wywyższa i nie upiększa małżeństwa kosztem dziewictwa i celibatu, które abp Sheen, jak i Kościół, słusznie uważa za najwyższą formę oddania życia Bogu. Abp Sheen broni małżeństwa i wychwala je w samowystarczalny i niezależny sposób, tak iż nie jest istotne, czy jest drogą najdoskonalszą czy nie – jest piękne, jest dobre, jest chciane przez Boga i (będące pełne miłości) ma potężną moc uświęcania. Dla wiernych katolików chcących służyć Bogu w towarzystwie drugiej osoby powinno wystarczyć to aż nadto!
Zmierzając ku końcowi wpisu - komu lekturę polecam, a komu nie? Oczywiście polecam przede wszystkim parom szykującym się do małżeństwa. Myślę jednak, że każda osoba przynajmniej wstępnie rozważająca małżeństwo jako swoją drogę powinna przeczytać tę książkę. Ta lektura odrze małżeństwo z cynizmu, w jaki przybrała je współczesność, i przypomni, czym tak naprawdę w oczach Boga małżeństwo miało być i być powinno. Natomiast nie polecałbym tej książki tym, którzy dopiero rozpoczynają wgłębianie się w temat małżeństwa – mam na myśli pierwsze stadia odkrywania w ogóle zasadności nauczania Kościoła w kwestiach małżeństwa, seksualności i powołania. Nie polecałbym dlatego, że książka zdecydowanie wymaga od czytelnika sporej już ufności dla Kościoła i jego nauki, więc komuś, kto dopiero uczy się przyjmować i rozumieć to nauczanie może po prostu wydać się zbyt „mocna” – abp Sheen raczej nie przebiera w słowach ani nie zamierza zostawiać miejsca na dyskusje. Podobnie uważam, że jeśli ktoś w chrześcijaństwie szuka głównie swojego spełnienia i przepisów na szczęśliwe życie, to również nie skorzysta w pełni z tej książki. „Troje do pary” opowiada bowiem o miłości w pełni chrześcijańskiej, a więc takiej która wymaga poświęcenia i nierzadko idzie w parze z cierpieniem. Jeśli ktoś przynajmniej w częściowym stopniu nie zrozumiał, że pierwszym wymogiem chrześcijaństwa jest zaparcie się samego siebie i przyjęcie krzyża, to nauki i porady zawarte w tym dziele mogą wydać się kompletnie abstrakcyjne i „nieżyciowe”. Wizja miłości przedstawiana przez arcybiskupa jest piękna, ale bynajmniej nie cukierkowa:
„Jednym z największych błędów, jaki popełniają pary, jest myślenie, że ich uczucie przetrwa z powodu swej siły. Miłość nie trwa z powodu siły, lecz dzięki mocy ciągłego odradzania się. Miłość małżeńska jest nie tyle sprawą ciągłości, co raczej, będąc w tym podobna do Męki i Zmartwychwstania, odnajdywania nowego życia w momencie, gdy zdawało się, że wszelką nadzieję należy pogrzebać. Kościół nie jest zjawiskiem cechującym się niezmienną ciągłością. Po tysiącu ukrzyżowań Kościół tysiąc razy zmartwychwstawał. Zawsze bije dzwon wieszczący śmierć Kościoła. Zawsze, mocą Boga, śmierć dostępuje. Świat już gotów jest do odśpiewania pieśni pogrzebowej nad grobem Kościoła, gdy to Kościół powstaje, aby odśpiewać żałobne pieśni nad przemijającą postacią tego świata. Podobnie w życiu rodzinnym: nie jest tak, że dwa serca suną po autostradzie wiodącej do coraz to szczęśliwszej miłości – przeciwnie, co chwila znajdują się u kresu wyczerpania, by potem spostrzec, że oto ich miłość weszła na wyższy poziom”.
Nie śmiałbym oczywiście sugerować, że komuś „nie wolno” czytać tej książki, ani jakiejkolwiek innej. Sądzę jednak, że na każdą formę impulsu do wzrostu w wierze jest odpowiedni czas i miejsce. Arcybiskup Sheen moim zdaniem jest już treścią dla średniozaawansowanych, a przynajmniej chcących bezkompromisowo zanurzać się w Prawdzie. Tym więc, którzy w małżeństwie chcą odkryć nie tyle spełnienie swoich marzeń, ale przestrzeń do pełnienia woli Bożej, polecam z całego serca!