środa, 12 czerwca 2019

Wyruszamy na poszukiwania



Znalezione obrazy dla zapytania writing chimpanzee

Chciałbym zacząć od słowa wstępu, aby wyjaśnić, dlaczego w ogóle podjąłem decyzję, by uzewnętrzniać się w sieci. Pomysł chodził mi po głowie już od długiego czasu, ale decydujące okazały się ostatnie miesiące. Gdy w Polsce temat molestowań seksualnych przez księży nie był jeszcze w centrum uwagi tak jak teraz, śledziłem bardzo przykre wydarzenia za Atlantykiem i w Rzymie. Raport z Pensylwanii z lipca 2018 roku, gdzie ujawniono liczne przypadki gwałtów i molestowań dokonanych przez księży. Wiarygodne oskarżenia obecnie już zlaicyzowanego Theodora McCarricka o molestowanie seminarzystów. Głośny list arcybiskupa Viganò, w którym oskarżył papieża Franciszka o brak reakcji wobec powszechnej podobno w Watykanie wiedzy grzechach McCarricka (ogromny temat, za dużo by wchodzić tu w szczegóły). Burzliwa dyskusja, rosnąca frustracja i ogromne oburzenie i poczucie krzywdy świeckiej części amerykańskiego Kościoła wobec molestowań, jak również opieszałości i niewiarygodności tamtejszego episkopatu. W zasadzie dokładnie to, co przeżywamy teraz tu w Polsce.

Fakt, były to wydarzenia, które w zasadzie nie dotyczyły mnie bezpośrednio. Mimo to poruszyły mnie głęboko - dotyczyły przecież mojego Kościoła. Byłem wściekły. Jak tu nie być wściekłym, gdy duchowni molestują dzieci, nastoletnich i seminarzystów, a ich przełożeni i koledzy albo aktywnie ich kryją, albo udają, że nic nie wiedzą. Liczne apele o przejrzystość i szybkie działanie spotykały się z pustymi obietnicami, gdy potrzebne były czyny, a ciszą, gdy były potrzebne odpowiedzi. Zbiegło się to też z piętrzącymi się już od lat problemami z katolicką ortodoksją i brakiem jasnych komunikatów od wielu duchownych, co Kościół naprawdę uczy w kwestiach  moralności. Naprawdę ciężko streścić wszystkie wspomniane przeze mnie wydarzenia i zjawiska a myślę, że nie ma takiej potrzeby z mojej strony - każdy zainteresowany może prześledzić sobie wydarzenia i zamęt ostatnich lat. Grunt, że bez wątpienia żyjemy w momencie głębokiego kryzysu Kościoła. Wydarzenia ostatnich dni w Polsce są w pewnym sensie opóźnioną falą uderzeniową katastrofy, który ma zasięg globalny.

Pomimo tego całego bólu i rozczarowania nie odczułem jakiegoś szczególnego osłabienia swojej wiary i miłości do Kościoła. Przecież nie jest tak, że oto teraz objawia się prawdziwa esencja Kościoła - inaczej nie mówilibyśmy o zepsuciu i kryzysie. Ujawnia się prawdziwa grzeszność niektórych jego członków. Kościół jest wspólnotą ludzi, ale swą świętość zawdzięcza tylko dzięki Bogu, a dostępność łask, których Bóg przez niego udziela, nie zależy od świątobliwości szafarzy (takie poglądy głosił donatyzm). Tym niemniej, gdy dzieje się coś tak głęboko raniącego Ciało Chrystusa, konieczne jest odważne działanie konkretnych grzesznych ludzi, aby przeciwdziałać zepsuciu i upadkowi. Dlatego też od pierwszych momentów bardzo żałowałem, że nie mam jak bezpośrednio zaangażować się naprawę sytuacji. Owszem, podpisałem tu i ówdzie jakąś online petycję czy list otwarty, wziąłem udział w poście w intencji Kościoła, ale mimo wszystko czułem ogromną potrzebę zadziałania bardziej bezpośrednio. Zrobienia czegoś wymiernego i zauważonego. Wróciły dawne myśli o stworzeniu bloga, swojej własnej przestrzeni, gdzie mógłbym pisać o swoich przemyśleniach, o swoich receptach na przyszłość. Jednym słowem, czułem potrzebę wyrażenia swojego sprzeciwu i swoich opinii.

Być może nawet już w lutym zacząłbym pisać ogniste posty i wylewać swoje żale na hierarchów, na Watykan i na papieża... gdyby nie to, że zepsuł mi się laptop i przez parę dobrych tygodni nie miałem normalnego dostępu do internetu.

Chyba najlepiej nazwać to "palcem Bożym". Z perspektywy tych kilku miesięcy myślę, że bardzo dobrze się stało. Emocje opadły, a choć niestety sytuacja Kościoła nie tylko się nie poprawiła, ale w zasadzie nawet pogorszyła, miałem czas na spokojnie rozważyć swoje miejsce w tym całym bałaganie. Mogłem też uczciwie przyjrzeć się swoim pragnieniom i motywacjom. Pewnie, że fajnie byłoby mieć sposobność przekazać, co myśli się na dany temat, wystosować jakiś apel czy w inny sposób zamanifestować swoje przekonania. Tylko czy faktycznie byłoby to dobre lub pożyteczne? Znacznie mądrzejsi ode mnie wałkują temat już od miesięcy z wielu stron. Uczciwie patrząc, nie mam nic realnie istotnego do dodania. Znacznie bardziej prawdopodobne, że dobre intencje i słuszne oburzenie powoli przemieniłyby się w gniew, pychę i nienawiść. Przemierzając blogosferę, miałem nieprzyjemność trafić na kilka "tradycyjnie katolickich" blogów, które ociekały tak silnym jadem wobec papieża i posoborowego Kościoła, że aż słów brakowało. Nie chciałbym stać się taki, a nie mam gwarancji, że oparłbym się pokusom pychy i gniewu. Jestem przekonany, że wielu z tych autorów rozpoczęło swoją przygodę z blogami w dobrej intencji służenia Bogu i jego Kościołowi. Ale przebiegły Zły zwiódł ich gdzieś po drodze. Niestety wygląda na to, że nie ma dobrej intencji, której on nie potrafiłby wypaczyć.

Jak jednak widać, bloga postanowiłem w końcu założyć. Mam jednak nadzieję, że uwolniłem się od naiwnej myśli, że klepiąc w klawiaturę i wdając się w dyskusje w cyberprzestrzeni, bezpośrednio wpłynę na wielką reformę Kościoła. Nie żebym sądził, że jednostka nie ma szans zmienić Kościoła (Flp 4,13!). Jeśli jednak już, to nie powinienem zakładać, że będzie to dwudziestoparoletni blogger piszący w swoim wolnym czasie. Chcę zacząć pisać, bo od dłuższego czasu czuję taką potrzebę. Chciałbym jednak pisać nie o tym, jak chciałbym naprawiać Kościół i świat. W trakcie tych kilku miesięcy, które podarował mi zepsuty laptop, zrozumiałem, że również ja jestem częścią tego Kościoła, który jest w kryzysie. Również ja, podobnie jak Kościół, wymagam pracy nad sobą i nawrócenia. Tak więc idąc za myślą powtarzaną przez wielu mądrych ludzi, że skuteczna moralna odnowa Kościoła i świata winna zaczynać się od nas samych, chciałbym pisać o tym, jak staram się w pierwszej kolejności naprawiać i uświęcać swoje własne życie.

Jak uczę się budować w nim relacje z drugim człowiekiem i z Bogiem. Jak trafiam na ścianę za ścianą w rozwoju duchowym, a omijam je tylko po to, by wpaść w kolejny przebiegle zakryty dołek. Wreszcie, jak odnajduję się w realizacji swojego powołania życia w małżeństwie, którym za niecałe pół roku zacznę żyć. Chciałbym na tym blogu, zamiast swoimi receptami na zbawienie świata, podzielić się moimi osobistymi odkryciami i przemyśleniami które zbieram zabiegając z bojaźnią i drżeniem (Flp 2,12) swoje zbawienie. Nie śmiem sugerować, że będę tu się regularnie pojawiały jakieś rewolucyjne spostrzeżenia, ale mam nadzieję, że ktoś odnajdzie w moich tekstach jakąś wartość. Chciałbym po prostu dzielić się tym, co odkryję po drodze. Pokazać innym perły, jakie dobry Bóg bez żadnych moich zasług pozwala mi znaleźć i które naprawdę warte są tego, by zostawić dla nich wszystko inne (Mt 13,45-46). A jeśli któreś z moich odkryć, którymi się podzielę, komuś wyda się interesująca, to tym większa moja radość. Być może w tym niewielkim stopniu uda mi się, pracując nad własną świętością, zaangażować się w uświęcanie Kościoła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz