Słowem wstępu - seria #PoszukiwaczPereł pojawia się oryginalnie na mojej stronie na Facebooku, ale zamieszczam je również tutaj dla porządku i na dowód, że blog nie umarł, a żyje.
Idea jest taka, że aby dotrzymać konwencji, jaką nadaję temu blogowi jego nazwa, publikuję co tydzień krótką zajawkę/komentarz o godnej polecenia pozycji (książkowej lub online), w mojej odczuciu będącą po prostu perłą. Te teksty będą raczej krótkimi formami zamiast obszernymi recenzjami, ale mam nadzieję, że wciąż będą w stanie zachęcić potencjalnego czytelnika do lektury. Chciałbym jednocześnie podzielić się tym co, w moim odczuciu, dzieło może dać czytelnikowi, ale też co może już od niego wymagać na starcie.
Tyle wstępu, w drogę!
* * *
Dzisiejszy #PoszukiwaczPereł – „Dzieje duszy” św. Teresy z Lisieux
Na samym początku chciałbym wspomnieć, że św. Teresa z Lisieux, zwana również Małą Teresą lub Małym Kwiatkiem, to jedna z moich ulubionych świętych. Głównie dlatego, że jej doświadczenie utraty wiary z jednoczesnym wytrwaniem w miłości do Boga było dla mnie swego czasu wielką otuchą (choć również sporą zagwozdką). Nie jest to jednak jedyny powód - nie sposób streścić tego w jednym wpisie, ale św. Teresa jest naprawdę fascynującą postacią, która zostawiła po sobie niezwykłą spuściznę. Wystarczy wspomnieć, że św. Teresa zmarła mając 24 lata, została kanonizowana ćwierć wieku później, a w setną rocznicę śmierci została ogłoszona najmłodszym w historii Doktorem Kościoła. Mało kto (jeśli w ogóle) może się pochwalić podobnym życiorysem.
Perłą, którą chciałbym dzisiaj polecić, są „Dzieje duszy”. Jest to jedno z tych dzieł niesamowitych głównie dlatego, że są autobiografią osoby wyniesionej na ołtarze. Możliwość czytanie zapisków osoby świętej jest rzeczywiście niezwykłym darem, a co dopiero gdy pisała to osoba tak młoda. Ten fakt sam w sobie powinien zachęcić do przeczytania któregoś z wydań tego dzieła. Mimo to potrafię sobie wyobrazić, że wiele osób już po pierwszej próbie podjęcia lektury może stwierdzić, że ta autobiografia jest „przesłodzona” i ciężko cokolwiek z niej wyciągnąć. Wzniosłe i momentami emocjonalne fragmenty mogą się wydawać momentami nie tyle inspirujące, co po prostu mało życiowe.
Cóż, myślę, że są ku temu dwa powody. Pierwszy i oczywisty jest taki, że Tereska pisze z perspektywy mniszki żyjącej w małej i zamkniętej wspólnocie skupionej na kontemplacji i modlitwie. Niewielu z nas będzie potrafiło się z taką rzeczywistością utożsamić ani zrozumieć do końca ten punkt widzenia. Drugi powód dotyczy tego, że Teresa rzeczywiście za sprawą szczególnej łaski głęboko zrozumiała i uwierzyła (rozumem, duszą i sercem), że nic nie jest warte naszego czasu, pragnienia i miłości oprócz samego Boga. Jednocześnie była w pełni świadoma, że żadnymi, nawet największymi wysiłkami człowiek nie jest w stanie sam się uświęcić – moc doprowadzenia człowieka do świętości ma tylko Bóg. W obliczu tych dwóch spostrzeżeń Teresa, głęboko świadoma słabości i ułomności, jedyną nadzieję na dołączenie do zastępów świętych w Niebie widzi nie w swoich siłach, ale w Bogu – jedynie w Tym, który działa przez miłość, miłość nieskończoną, która musi być jedynie przez człowieka przyjęta i odwzajemniona.
Z tej właśnie perspektywy święta opisuje swoje cierpienia, swoje najlżejsze grzechy, swoje wątpliwości, ale także swoje chwile radości – słowem, wszystko co składa się na jej życie. Życie, które ma tak naprawdę jeden cel – miłować Boga każdego dnia coraz bardziej, nie dla własnych samolubnych korzyści, ale po to jedynie, by coraz lepiej odwzajemniać nieskończoną miłość, jaką On żywi do każdego z nas. Dla wielu z nas współczesnych, którzy w najlepszym wypadku dzielimy serce pół na pół między Boga a świat, jednocześnie niezmiennie wierząc przede wszystkim we własne siły (za sprawą własnej pychy, naiwności, czy wpływu wszechobecnego "coachingu"), może to być ciężkie do zrozumienia. Tereska wychowała się w zupełnie innym świecie niż my, gdzie wiara wciąż była dla większości społeczeństwa cnotą, a Kościół - w powszechnym przekonaniu - bezpiecznym portem dla dusz. Dlatego też pełne ognia wyznania, pisane przez młodą dziewczynę, mogą nam się wydawać kompletnie abstrakcyjne, być może często na wyrost. Ale uważam, że największym atutem tej książki jest to, że jeśli zastanowimy się nad tym chwile… to nie ma tu mowy o żadnej przesadzie. To jest właśnie świętość, do której wszyscy dążymy. Świętość bezkompromisowa, pragnąca oddać Bogu absolutnie wszystko i nienawidząca każdej rzeczy, każdego najmniejszego grzechu, który może od Boga oddalić. Większości z nas, trzeba to sobie uczciwie przyznać, jest bardzo odległa od takiego stanu ducha. Ale myślę, że warto czasem sięgnąć w ramach inspiracji i motywacji po przemyślenia, które znacznie wyprzedzają nasze obecne myślenie o Bogu i relacji z Nim. Może nie do końca będą one przystawać do naszej perspektywy - wspomnienia dwudziestoparolatki, nawet jeśli świętej, niekoniecznie będą odpowiadać wrażliwości doświadczonego życiem mężczyzny. Ale jeśli przymkniemy oko na momentami nietypowy styl i wylewność autorki, to możemy naprawdę dostrzec jak radykalnie wyjątkowe (i wyjątkowo radykalne) jest życie tych, którzy chcą oddać Bogu życie bez żadnych zastrzeżeń.
Oczywiście nie sugeruję, że każdy musi pokochać te lekturę, albo że każdy się w niej łatwo odnajdzie. Chciałbym jedynie zachęcić do dania św. Teresie szansy, by mogła opowiedzieć nam historii swojego życia, w którym Bóg działał naprawdę mocno. Może jej przekaz do nas trafi, może nie. Natomiast wszelkie trudne dla nas do przyjęcia fragmenty radziłbym przypisywać nie jakiejś dziewczęcej naiwności i słodyczy autorki, ale raczej jej niesłychanej pokorze i głębokiemu przeżywaniu miłości Bożej. Jeśli jej niektóre myśli brzmią nam zupełnie obco, to po prostu dlatego, że już w swoim młodym wieku znacznie wyprzedziła nas we wzrastaniu w cnotach i w drodze do Nieba. Ale Teresa zostawiła nam swoje słowa nie po to, aby nas zawstydzić, ale właśnie po to, by zainspirować nas do szukania ze zdwojoną siłą tej nieskończonej Miłości, w której ona zanurzyła się już za życia, czego nigdy - nawet w najciemniejszych momentach utraty wiary - nie pożałowała.
Co moim zdaniem jest potrzebne, żeby w pełni skorzystać z lektury:
- podstawowa katecheza i wiara (bo lektura podstaw wiary raczej nie tłumaczy, bardziej opowiada o tym, jak autorka tą wiarą żyje)
- bycie otwartym na to, że być może za mało ze swojego życia i myśli oddajemy Bogu
- pewien dystans do idei „rozwoju osobistego” i samorealizacji – historia Teresy to historia absolutnej pokory i oczyszczania się z miłości własnej. Jeśli za mocno wierzymy w to, że celem życia jest osiągnięcie ziemskich sukcesów i "pełnię swojego potencjału", prawdopodobnie kompletnie nie zrozumiemy tego, o czym pisze ta niezwykła święta.
Komu odradzam (żeby się nie zrazić, i ewentualnie podejść do lektury później):
- tym, których zupełnie odrzucają emocjonalne teksty (jest tu sporo emocji – wbrew pozorom nie jest to nigdy tani sentymentalizm, ale faktycznie chłodnych i uporządkowanych wywodów intelektualnych raczej tu nie znajdziemy)
- tym, którzy dopiero robią pierwsze kroki w powierzaniu Bogu swojego życia – ofiary, pokora i żarliwość Tereski mogą takich czytelników trochę przerosnąć i sprawiać wrażenie niezrozumiałych.
Co uważam, że lektura może dać:
- wzmocnienie potrzebnego w życiu chrześcijańskim poczucia własnej małości, niegodności i całkowitej zależności od Pana Boga
- gorzkie, ale zbawienne lekarstwo na pychę (jeśli osoba tak święta jak Teresa, tak bardzo niewiele zasług sobie przypisywała, to warto zadać sobie pytanie, na jakiej zasadzie my mielibyśmy chełpić się swoimi uczynkami i osiągnięciami)
- świadomość bycia umiłowanym przez Boga bezwarunkowo, nieskończenie, wręcz szaleńczo (użycie ostatniego określenia w odniesieniu do miłości Boga to moim zdaniem jedna z ciekawszych myśli w "Dziejach Duszy").
- inspirację do bezkompromisowego szukania tylko tego, co zbliża nas do Boga
- świadomość, że zawsze warto zakładać najlepsze u innych (dla mnie to szczególnie ważny wątek - św. Teresa zmieniła moje podejście do wielu relacji, choć wciąż się uczę)
- na koniec, a jak dla mnie przede wszystkim – w pewnym sensie ogromne poczucie ulgi, że świętość i zbawienie, choć wymagają ogromnej pracy nad sobą, w ostatecznym rozrachunku nie są zależne od nas i naszych ułomnych starań. Tylko Bóg może nas zbawić i najważniejszą rzeczą, którą musimy zrobić, to Mu na to pozwolić. Bo im więcej Mu powierzamy, im bardziej ofiarujemy Mu swoje życie, tym więcej zyskujemy.
To w każdym razie moja perspektywa. Gorąco zachęcam do lektury i chętnie przeczytam przemyślenia innych, którzy to niezwykłe dzieło mieli okazję już poznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz