![]() |
"Kuszenie Adama i Ewy" - Rafael Santi |
Dlaczego tak mało razi nas obecnie zgorszenie?
KKK 2284 Zgorszenie jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła. Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego. Narusza cnotę i prawość; może doprowadzić swego brata do śmierci duchowej. Zgorszenie jest poważnym wykroczeniem, jeśli uczynkiem lub zaniedbaniem dobrowolnie doprowadza drugiego człowieka do poważnego wykroczenia.
Od razu widać, że zgorszenie jest czymś naprawdę poważnym. "Ten kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego". Cóż za straszne słowa! Któż bowiem jest naszym czołowym kusicielem, a jednocześnie naszym najbardziej zawziętym wrogiem? Oczywiście jest to Szatan, książę upadłych aniołów. Nikt nie nienawidzi człowieka bardziej niż on i nikt bardziej od niego nie pragnie zguby tych wszystkich, których Bóg umiłował (por. KKK 391-395). Tymczasem siejąc zgorszenie stajemy w zasadzie po jego stronie i wspieramy - świadomie lub nie - jego nieustanne wysiłki, aby zwieść naszych bliźnich ku potępieniu. Jest to bez wątpienia potworna perspektywa i nic dziwnego, że Katechizm tak mocno podkreśla powagę tego grzechu. Już samo to powinno wystarczyć, byśmy byli bardziej wyczuleni na zgorszenie w swoich szeregach.
Ktoś chcący złagodzić zło zgorszenia mógłby zwrócić uwagę na zapis mówiący o dobrowolności i zauważyć, że inna jest wina kogoś gorszącego nieświadomie od winy tego, który robi to z pełną świadomością. Oczywiście jest to prawda. Ale jeśli dyskutując o zgorszeniu skupiamy się nade wszystko na winie gorszyciela, a nie na skutkach jego postępowania, to wciąż nie rozumiemy, o co tak naprawdę tu chodzi. Problemem jest przecież to, że zgorszenie może doprowadzić - albo utwierdzić - bliźniego w grzechu i narazić go na utratę zbawienia zupełnie niezależnie od intencji. Dobrowolność lub jej brak obiektywnie niewiele tu zmienia. Skutek jest tutaj równie ważny - a może nawet ważniejszy - niż zaciągnięta wina. Przejdźmy jednak dalej:
KKK 2285 Zgorszenie nabiera szczególnego ciężaru ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają. Nasz Pan wypowiedział takie przekleństwo: "Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych... temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza" (Mt 18, 6) (Por. 1 Kor 8, 10-13). Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. Takie zgorszenie Jezus zarzuca uczonym w Piśmie i faryzeuszom, porównując ich do wilków przebranych za owce (Por. Mt 7, 15).
Ten fragment jest chyba dość jasny. Zgorszenie jest szczególnie poważne, gdy dopuszczają się go Ci z autorytetem, zwłaszcza z autorytetem duchowym, a więc nasi pasterze - biskupi i prezbiterzy. Temat zgorszenia w tym kontekście jest powszechnie (i słusznie) wałkowany już od dłuższego czasu, więc chciałbym tu zauważyć jedynie jedną rzecz. Całe to kolektywne wyparcie idei zgorszenia w wielu sferach życia jest o tyle ciekawe, że tak naprawdę nawet wielu (nawet tych niedzielnych) katolików intuicyjnie rozumie podstawowe założenie tego grzechu właśnie w odniesieniu do przewinień duchowieństwa.
KKK 2286 Zgorszenie może być spowodowane przez prawo lub instytucje, przez modę lub opinię publiczną.W ten sposób winni zgorszenia są ci, którzy ustanawiają prawa lub struktury społeczne prowadzące do degradacji obyczajów i rozkładu życia religijnego lub do "warunków społecznych, które, w sposób zamierzony czy nie, utrudniają albo praktycznie uniemożliwiają życie chrześcijańskie, zgodne z przykazaniami" (Pius XII, Przemówienie (1 czerwca 1941). . To samo dotyczy dyrektorów przedsiębiorstw, którzy wydają przepisy zachęcające do oszustwa, nauczycieli, którzy "pobudzają do gniewu... swoich... uczniów" (Por. Ef 6, 4; Kol 3, 21). lub tych, którzy manipulują opinią publiczną, odciągając ją od wartości moralnych.
Na pierwszy rzut oka może faktycznie wydawać się, że zgorszeniem szczególnie powinni się przejmować głównie ci mający władzę lub kontrolę nad społeczeństwem. Czy to jednak znaczy, że ten fragment nas, szarych obywateli, nie dotyczy? Śmiem się z tym nie zgodzić. Ten fragment bowiem nie mówi tylko o prawodawstwie, ale również o wszelkich innych sposobach oddziaływania na opinie społeczeństwa. A trzeba zauważyć, że żyjemy w dobie mediów społecznościowych, dzięki którym każdy z nas, w nienaturalnym wręcz zakresie, ma możliwość kształtowania kultury i utrwalania różnych idei w społeczeństwie. Nie chciałbym nadmiernie naciągać znaczenia słowa "władza", jednak ciężko zaprzeczyć, że mając nieustanny dostęp do środków, które momentalnie mogą upublicznić nasze opinie, mamy realny wpływ na nasze otoczenie - z pewnością większe, niż ludzie bez Internetu i bez jakichkolwiek środków rozpowszechniania swoich myśli. Czy mamy zatem władzę w znaczeniu zawartym w tym fragmencie Katechizmu? Zaryzykuję stwierdzenie, że w pewnym sensie tak - na pewno mamy niezerowy wpływ na kształtowanie się mody i opinii publicznej, a jak widzieliśmy powyżej, te również mogą być przyczynami zgorszenia. Ale skoro tak, to w jakimś stopniu dotyczy nas również następny punkt Katechizmu:
KKK 2287 Ten, kto używa władzy, którą rozporządza w sposób prowadzący do czynienia zła, jest winny zgorszenia i odpowiedzialny za zło, któremu bezpośrednio lub pośrednio sprzyjał. "Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą" (Łk 17,1).
Kluczowa jest tu kwestia "odpowiedzialności za zło".
Możemy często nie chcieć wpływać na nasze otoczenie (wirtualne lub nie) w taki sposób, w jaki rzeczywiście wpływamy. Możemy mieć dobre intencje, a przynajmniej nie zamierzać nic rzeczywiście złego. Nie zmienia to jednak faktu, że nasze czyny mają konsekwencje, a my ponosimy za te konsekwencje odpowiedzialność. Nasze wypowiedzi, opinie, zachowania - zwłaszcza, jeśli rozpowszechniamy je w Internecie - nierzadko mają znacznie większe oddziaływanie, niż nam się wydaje. Czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy współtwórcami panujących mód i przeważających opinii społecznych. A te w dzisiejszych czasach niestety raczej nie prowadzą do niczego dobrego.
Oczywiście, nawet jeśli ktoś nie zgodzi się z tezą, że przeciętny szary katolik ma jakąkolwiek realną władzę, to wciąż nie zmienia faktu, że punkt 2284 Katechizmu dotyczy każdego. Każdy z nas może stać się siewcą zgorszenia, nawet poprzez zwykłe decyzje życiowe. I tak, żeby przywołać konkretny przykład, chwalenie się katolickiej pary (powszechnie znanej ze swej katolickości), że oto zamieszkują razem przed ślubem, może wypłynąć z generalnie niewinnych intencji, ale śle komunikat bardzo niebezpieczny: "jesteśmy katolikami, ale nie widzimy problemu z życiem wbrew poleceniom Kościoła". Nie chcę rozstrzygać, czy nie ma absolutnie żadnej sytuacji, gdy po konsultacji ze spowiednikiem, przy zachowaniu wszelkiej ostrożności w celu uniknięcia okazji do grzechu, zamieszkanie pary narzeczonych razem może być dopuszczalne. Ale nawet wtedy prawie na pewno taka decyzja życiowa zostanie źle zrozumiana przez otoczenie. Umówmy się - mało kto teraz zakłada, gdy myśli o wspólnie mieszkającej parze, że ci nie współżyją ze sobą. A ciężko dopilnować, by nasza decyzja nie prowadziła innych właśnie do tego przekonania, ciągnącego za sobą kolejne, jeszcze bardziej niebezpieczne - że można być pobożnym katolikiem, a jednocześnie uprawiać seks poza związkiem małżeńskim. Czy taka para będzie przy każdej możliwej okazji doprecyzowywać, że nie współżyją? Wątpliwe. Jeśli więc okoliczności zmuszają kogoś do takiej decyzji, nie powinien się tym obnosić. Rzecz jasna, jeśli katolik ogólnie nie widzi nic złego w mieszkaniu razem przed ślubem, to jest to inny problem, ale wciąż nie zmienia to faktu, że ma miejsce zgorszenie. Jeśli nie uważamy nauczania moralnego Kościoła za pochodzącego od Boga, to już chyba lepiej, dla dobra innych, po prostu przestać nazywać się katolikiem.
Myślę, że przykład wspólnego mieszkania razem jest o tyle dobry, że dotyczy kwestii, która w przestrzeni publicznej dawno przestała być bulwersująca. A mimo to niezmiennie rozpatrywana jest nie tylko w kontekście bliskiej okazji do grzechu, ale też właśnie zgorszenia. Jest tak dlatego, że miarą zgorszenia nie jest to, jak bardzo dany czyn nas oburza, ale to do czego może jako przykład prowadzić w życiu innych. Jeśli jakiś grzech przestaje być oburzający w przestrzeni publicznej, tym większa ciąży na chrześcijaninie odpowiedzialność - grzech powszechnie zaakceptowany łatwiej jest komuś przyjąć jako coś godnego naśladowania, zwłaszcza gdy popełnia go ktoś publicznie nazywający się katolikiem. Najczęstszy dzisiaj mechanizm zgorszenia to publiczna partycypacja w kulturze na wskroś sprzecznej z wiarą chrześcijańską. Promocja ruchów z amoralnymi postulatami, stosowanie antykoncepcji, nawet mieszkanie razem przed ślubem - to wszystko daje jasny komunikat, że te rzeczy są w porządku i zupełnie nie szkodzą duszy. Jeśli sami tak uważamy, to problem jest znacznie głębszy, ale zgorszenie nawet mimo naszej niewiedzy się dokonuje.
Jeśli miałbym zatem wyszczególnić jedną myśl z tego tekstu, to chyba następującą: Podejmując jakąkolwiek decyzję, jako chrześcijanie musimy zastanowić się nie tylko nad tym, czy jest to dopuszczalne moralnie, ale również nad tym, jak odbiorą to inni. I tutaj akurat naprawdę nie ma zastosowania zasada: "nie obchodzi nas, co myślą inni". Cóż, jeśli to co myślą inni prowadzi ich do grzechu, to niestety powinno nas to jako chrześcijan obchodzić. Jasne, zawsze można podać mnóstwo wytłumaczeń, można też powoływać się na dobre intencje. Można się bronić, że coś zrobiliśmy nieumyślnie, albo że przecież to co zrobiliśmy nie było samo w sobie grzechem. Tylko że nie w tym rzecz. Sam akt zgorszenia nie musi być sam w sobie grzeszny, bo grzechem staje się nie sam z siebie, ale dlatego że może innych do grzechu prowadzić - "bezpośrednio lub pośrednio". Pośrednio, czyli na przykład rozpowszechniając hasło czy komunikat, który z dużą dozą prawdopodobieństwa prowadzi do powszechnej "degradacji obyczajów". Gdy w świat idzie szkodliwy, gorszący komunikat, zaczyna on bardzo szybko poza nami żyć własnym życiem, a nasze nawet dobre intencje niewiele pomogą wobec tego, że zaczyna szerzyć się też grzech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz