sobota, 27 lutego 2021

Zgorszenie powinno nas gorszyć - spojrzenie do Katechizmu

"Kuszenie Adama i Ewy" - Rafael Santi

Dlaczego tak mało razi nas obecnie zgorszenie?

Nie mówię o zgorszeniu związanym z molestowaniem dzieci i wieloletnim kryciem sprawców w polskim Kościele. To raczej nikomu nie umyka. Mam w tym momencie na myśli zgorszenie dokonywane przez nas, świeckich, a na które jesteśmy niestety zdecydowanie mniej wyczuleni. Dla jasności - nie poruszam tego tematu po to, by jakkolwiek odwrócić uwagę od zgorszenia wśród duchowieństwa. Chcę go poruszyć po prostu dlatego, że ostatecznie my świeccy również jesteśmy odpowiedzialni za zdrowie Ciała Chrystusa (powinniśmy sobie mocno zdawać z tego sprawę wobec tak częstych wezwań do zwiększenia roli świeckich w Kościele) i nawet wobec głośnych problemów wśród duchownych nie wolno nam o tym zapominać... a wydaje się, że zapominamy. Jest to temat szczególnie istotny teraz, gdy większość społeczeństwa niestety (choć ze zrozumiałych względów) nie traktuje już biskupów jako autorytet moralny. W takich okolicznościach chcąc nie chcąc główny ciężar obowiązku dawania chrześcijańskiego świadectwa i kształtowania kultury spada właśnie na nas. A jeśli my odrzucamy tę odpowiedzialność, komu zostanie walczyć o zbawienie świata? Jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? 

Zacznijmy jednak od początku - dlaczego w ogóle uważam, że jest problem? Oczywiście muszę przyznać na starcie, że jest to jedynie moje osobiste spostrzeżenie i zapewne można z nim dyskutować. Widząc jednak młodych katolików chwalących się na Facebooku wspólnym zamieszkaniem przed ślubem, publicznie ogłaszających sprzeciw wobec wybranych (czyt. "nazbyt wymagających") elementów nauki Kościoła czy uczestniczących w fali nakładek na profilowe wspierających jawnie proaborcyjny i antykościelny ruch, trudno nie odnieść wrażenia, że świadomość tego, czym jest  zgorszenie (albo że w ogóle jest coś takiego), od jakiegoś czasu już zanika. W tak zagubionych czasach, jakie obecnie panują, takie zachowania ludzi mieniących się publicznie katolikami jedynie pogarszają istniejący już zamęt i bardzo utrudniają misję Kościoła, by "nauczać wszystkie narody". Sprawa jest więc poważna i wobec nękającego mnie odczucia, że o powadze tego problemu za mało się mówi, chciałem w tym wpisie po prostu przypomnieć to i owo o tym strasznym grzechu, jakim jest zgorszenie. Aby nie wpaść jednak zanadto w subiektywne (a przez to często omylne) kaznodziejstwo, przejdźmy od razu do pewnego dla nas wszystkich źródła - od Katechizmu Kościoła Katolickiego.

Nawet zanim zaczniemy czytać punkty Katechizmu dotyczące zgorszenia, możemy się nieco zaskoczyć. Grzech zgorszenia bowiem w Katechizmie wspomniany jest nigdzie indziej, tylko przy okazji omawiania piątego przykazania, "nie będziesz zabijał". Dlaczego? Może nas to dziwić, jeśli zgorszenie będziemy traktować przede wszystkim jako grzech przeciwko dobremu PR-owi. Tak jednak nie jest - zgorszenie jest poważnym grzechem nie dlatego, że szkodzi dobremu imieniu katolików i Kościoła Katolickiego (choć też nie jest to bez znaczenia), ale dlatego że przez zły przykład naraża bliźnich (zwłaszcza tych mniej ugruntowanych w wierze) na grzech. A grzech jest niczym innym, jak śmiercią duszy, która - wbrew temu, co chciałaby nam wmówić zeświecczona, przesiąknięta ateizmem w wersji light kultura - czymś niepomiernie gorszym od śmierci cielesnej. Jeśli przeraża nas spowodowanie czyjejś śmierci - nawet (a może zwłaszcza) przez swoją nieuwagę czy nieroztropność - tym bardziej powinna nas przerażać perspektywa bycia skutkiem grzechu naszego brata, zwłaszcza grzechu śmiertelnego. Domaga się tego zwyczajna miłość bliźniego, ale też po prostu - przywołując termin użyty z tytule fragmentu Katechizmu mówiącego o zgorszeniu -  poszanowanie duszy drugiego człowieka.

Przejdźmy jednak do konkretów. Co zatem Katechizm mówi o zgorszeniu? Najlepiej po prostu bezpośrednio przeczytać interesujący nas fragment (pogrubienia moje):
KKK 2284 Zgorszenie jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła. Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego. Narusza cnotę i prawość; może doprowadzić swego brata do śmierci duchowej. Zgorszenie jest poważnym wykroczeniem, jeśli uczynkiem lub zaniedbaniem dobrowolnie doprowadza drugiego człowieka do poważnego wykroczenia.

Od razu widać, że zgorszenie jest czymś naprawdę poważnym. "Ten kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego". Cóż za straszne słowa! Któż bowiem jest naszym czołowym kusicielem, a jednocześnie naszym najbardziej zawziętym wrogiem? Oczywiście jest to Szatan, książę upadłych aniołów. Nikt nie nienawidzi człowieka bardziej niż on i nikt bardziej od niego nie pragnie zguby tych wszystkich, których Bóg umiłował (por. KKK 391-395). Tymczasem siejąc zgorszenie stajemy w zasadzie po jego stronie i wspieramy - świadomie lub nie - jego nieustanne wysiłki, aby zwieść naszych bliźnich ku potępieniu. Jest to bez wątpienia potworna perspektywa i nic dziwnego, że Katechizm tak mocno podkreśla powagę tego grzechu. Już samo to powinno wystarczyć, byśmy byli bardziej wyczuleni na zgorszenie w swoich szeregach.

Ktoś chcący złagodzić zło zgorszenia mógłby zwrócić uwagę na zapis mówiący o dobrowolności i zauważyć, że inna jest wina kogoś gorszącego nieświadomie od winy tego, który robi to z pełną świadomością. Oczywiście jest to prawda. Ale jeśli dyskutując o zgorszeniu skupiamy się nade wszystko na winie gorszyciela, a nie na skutkach jego postępowania, to wciąż nie rozumiemy, o co tak naprawdę tu chodzi. Problemem jest przecież to, że zgorszenie może doprowadzić - albo utwierdzić - bliźniego w grzechu i narazić go na utratę zbawienia zupełnie niezależnie od intencji. Dobrowolność lub jej brak obiektywnie niewiele tu zmienia. Skutek jest tutaj równie ważny - a może nawet ważniejszy - niż zaciągnięta wina. Przejdźmy jednak dalej:

KKK 2285 Zgorszenie nabiera szczególnego ciężaru ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają. Nasz Pan wypowiedział takie przekleństwo: "Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych... temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza" (Mt 18, 6) (Por. 1 Kor 8, 10-13). Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. Takie zgorszenie Jezus zarzuca uczonym w Piśmie i faryzeuszom, porównując ich do wilków przebranych za owce (Por. Mt 7, 15).

Ten fragment jest chyba dość jasny. Zgorszenie jest szczególnie poważne, gdy dopuszczają się go Ci z autorytetem, zwłaszcza z autorytetem duchowym, a więc nasi pasterze - biskupi i prezbiterzy. Temat zgorszenia w tym kontekście jest powszechnie (i słusznie) wałkowany już od dłuższego czasu, więc chciałbym tu zauważyć jedynie jedną rzecz. Całe to kolektywne wyparcie idei zgorszenia w wielu sferach życia jest o tyle ciekawe, że tak naprawdę nawet wielu (nawet tych niedzielnych) katolików intuicyjnie rozumie podstawowe założenie tego grzechu właśnie w odniesieniu do przewinień duchowieństwa.

Ksiądz molestujący dzieci, a później kryjący go biskup czynią ogromną krzywdę ofiarom i możemy się zgodzić, że te rany - psychiczne i cielesne - są bez wątpienia najgorszym złem wynikłym z tych grzechów i bez wahania je potępiamy. Jednak każdy z nas widzi również, że dzieje się jeszcze dodatkowa, nieodwracalna szkoda - bezpowrotne odebranie pokrzywdzonym poczucia bezpieczeństwa w Kościele, który do tego momentu zapewne był ich domem, źródłem sakramentów i dawcą pouczeń. Jak ufać w kwestii tego co dobre, a co złe (a więc móc z powodzeniem unikać grzechu) Kościołowi, w którym doznało się niewyobrażalnej krzywdy? Niewielu zranionych przez księży po takich wydarzeniach będzie w stanie zaufać już duchowieństwu, gdy ono będzie nawoływało ich do nawrócenia. Pośrednio więc duchowni będą winni ich grzechu - i to nas również boli.

Podobnie, wiele osób widzi coś zdecydowanie szkodliwego dla Kościoła w przyozdabianiu Mszy Świętych nacjonalistycznymi symbolami. Więcej, wyraźnie oczekuje od swoich pasterzy wyraźnego potępienia takich sytuacji, aby uniknąć nieporozumienia, przez które Kościół, ze szkodą dla swojego przymiotu powszechności, utożsamiony zostanie z radykalnymi ideologiami. Innymi słowy, oczekuje się jawnego potępienia podobnych sytuacji, aby uniknąć szerzenia się grzesznych zachowań i postępującej demoralizacji społeczeństwa, a więc... no właśnie, po prostu zgorszenia. 

Jako ostatni przykład podam sytuację, gdy jakiś hierarcha mówi coś, co w gruncie rzeczy jest prawdziwe, ale dobór słów śle zupełnie inny komunikat, który dla wielu jest po prostu krzywdzący. Wtedy zazwyczaj nie interesują nas zbytnio intencje mówiącego (choć też nie uważam, by była to do końca chrześcijańska postawa), ale wydźwięk użytych słów. Zgadzamy się z reguły, że oprócz intencji ważny jest też sam komunikat i to, na ile rzeczywiście przysłuży się on uświęceniu Kościoła i nawróceniu grzeszników.

Myślę, że mógłbym dać jeszcze więcej przykładów, ale wydaje mi się, że powyższe starczą za dowód, że większość z nas nie ma problemów ze zrozumieniem - przynajmniej na poziomie intuicji - zła kategorii grzechu, o której mówimy. Problem często polega jednak na tym, że zbyt łatwo przychodzi nam odpowiedzialność za zgorszenie (lub jego brak) przypisać wyłącznie duchowieństwu, jako tym którzy "obowiązani są uczyć i wychowywać innych". Jednak zgorszenie w żadnym wypadku nie jest czymś ograniczonym do działań hierarchów, ani nawet do tych posiadających władzę w ogóle. Zobaczmy zresztą: 
KKK 2286 Zgorszenie może być spowodowane przez prawo lub instytucje, przez modę lub opinię publiczną.

W ten sposób winni zgorszenia są ci, którzy ustanawiają prawa lub struktury społeczne prowadzące do degradacji obyczajów i rozkładu życia religijnego lub do "warunków społecznych, które, w sposób zamierzony czy nie, utrudniają albo praktycznie uniemożliwiają życie chrześcijańskie, zgodne z przykazaniami" (Pius XII, Przemówienie (1 czerwca 1941). . To samo dotyczy dyrektorów przedsiębiorstw, którzy wydają przepisy zachęcające do oszustwa, nauczycieli, którzy "pobudzają do gniewu... swoich... uczniów" (Por. Ef 6, 4; Kol 3, 21). lub tych, którzy manipulują opinią publiczną, odciągając ją od wartości moralnych.

Na pierwszy rzut oka może faktycznie wydawać się, że zgorszeniem szczególnie powinni się przejmować głównie ci mający władzę lub kontrolę nad społeczeństwem. Czy to jednak znaczy, że ten fragment nas, szarych obywateli, nie dotyczy? Śmiem się z tym nie zgodzić. Ten fragment bowiem nie mówi tylko o prawodawstwie, ale również o wszelkich innych sposobach oddziaływania na opinie społeczeństwa. A trzeba zauważyć, że żyjemy w dobie mediów społecznościowych, dzięki którym każdy z nas, w nienaturalnym wręcz zakresie, ma możliwość kształtowania kultury i utrwalania różnych idei w społeczeństwie. Nie chciałbym nadmiernie naciągać znaczenia słowa "władza", jednak ciężko zaprzeczyć, że mając nieustanny dostęp do środków, które momentalnie mogą upublicznić nasze opinie, mamy realny wpływ na nasze otoczenie - z pewnością większe, niż ludzie bez Internetu i bez jakichkolwiek środków rozpowszechniania swoich myśli. Czy mamy zatem władzę w znaczeniu zawartym w tym fragmencie Katechizmu? Zaryzykuję stwierdzenie, że w pewnym sensie tak - na pewno mamy niezerowy wpływ na kształtowanie się mody i opinii publicznej, a jak widzieliśmy powyżej, te również mogą być przyczynami zgorszenia. Ale skoro tak, to w jakimś stopniu dotyczy nas również następny punkt Katechizmu:

KKK 2287 Ten, kto używa władzy, którą rozporządza w sposób prowadzący do czynienia zła, jest winny zgorszenia i odpowiedzialny za zło, któremu bezpośrednio lub pośrednio sprzyjał. "Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą" (Łk 17,1).

Kluczowa jest tu kwestia "odpowiedzialności za zło".

Możemy często nie chcieć wpływać na nasze otoczenie (wirtualne lub nie) w taki sposób, w jaki rzeczywiście wpływamy. Możemy mieć dobre intencje, a przynajmniej nie zamierzać nic rzeczywiście złego. Nie zmienia to jednak faktu, że nasze czyny mają konsekwencje, a my ponosimy za te konsekwencje odpowiedzialność. Nasze wypowiedzi, opinie, zachowania - zwłaszcza, jeśli rozpowszechniamy je w Internecie - nierzadko mają znacznie większe oddziaływanie, niż nam się wydaje. Czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy współtwórcami panujących mód i przeważających opinii społecznych. A te w dzisiejszych czasach niestety raczej nie prowadzą do niczego dobrego.

Oczywiście, nawet jeśli ktoś nie zgodzi się z tezą, że przeciętny szary katolik ma jakąkolwiek realną władzę, to wciąż nie zmienia faktu, że punkt 2284 Katechizmu dotyczy każdego. Każdy z nas może stać się siewcą zgorszenia, nawet poprzez zwykłe decyzje życiowe. I tak, żeby przywołać konkretny przykład, chwalenie się katolickiej pary (powszechnie znanej ze swej katolickości), że oto zamieszkują razem przed ślubem, może wypłynąć z generalnie niewinnych intencji, ale śle komunikat bardzo niebezpieczny: "jesteśmy katolikami, ale nie widzimy problemu z życiem wbrew poleceniom Kościoła". Nie chcę rozstrzygać, czy nie ma absolutnie żadnej sytuacji, gdy po konsultacji ze spowiednikiem, przy zachowaniu wszelkiej ostrożności w celu uniknięcia okazji do grzechu, zamieszkanie pary narzeczonych razem może być dopuszczalne. Ale nawet wtedy prawie na pewno taka decyzja życiowa zostanie źle zrozumiana przez otoczenie. Umówmy się - mało kto teraz zakłada, gdy myśli o wspólnie mieszkającej parze, że ci nie współżyją ze sobą. A ciężko dopilnować, by nasza decyzja nie prowadziła innych właśnie do tego przekonania, ciągnącego za sobą kolejne, jeszcze bardziej niebezpieczne - że można być pobożnym katolikiem, a jednocześnie uprawiać seks poza związkiem małżeńskim. Czy taka para będzie przy każdej możliwej okazji doprecyzowywać, że nie współżyją? Wątpliwe. Jeśli więc okoliczności zmuszają kogoś do takiej decyzji, nie powinien się tym obnosić. Rzecz jasna, jeśli katolik ogólnie nie widzi nic złego w mieszkaniu razem przed ślubem, to jest to inny problem, ale wciąż nie zmienia to faktu, że ma miejsce zgorszenie. Jeśli nie uważamy nauczania moralnego Kościoła za pochodzącego od Boga, to już chyba lepiej, dla dobra innych, po prostu przestać nazywać się katolikiem.

Myślę, że przykład wspólnego mieszkania razem jest o tyle dobry, że dotyczy kwestii, która w przestrzeni publicznej dawno przestała być bulwersująca. A mimo to niezmiennie rozpatrywana jest nie tylko w kontekście bliskiej okazji do grzechu, ale też właśnie zgorszenia. Jest tak dlatego, że miarą zgorszenia nie jest to, jak bardzo dany czyn nas oburza, ale to do czego może jako przykład prowadzić w życiu innych. Jeśli jakiś grzech przestaje być oburzający w przestrzeni publicznej, tym większa ciąży na chrześcijaninie odpowiedzialność - grzech powszechnie zaakceptowany łatwiej jest komuś przyjąć jako coś godnego naśladowania, zwłaszcza gdy popełnia go ktoś publicznie nazywający się katolikiem. Najczęstszy dzisiaj mechanizm zgorszenia to publiczna partycypacja w kulturze na wskroś sprzecznej z wiarą chrześcijańską. Promocja ruchów z amoralnymi postulatami, stosowanie antykoncepcji, nawet mieszkanie razem przed ślubem - to wszystko daje jasny komunikat, że te rzeczy są w porządku i zupełnie nie szkodzą duszy. Jeśli sami tak uważamy, to problem jest znacznie głębszy, ale zgorszenie nawet mimo naszej niewiedzy się dokonuje. 

Jeśli miałbym zatem wyszczególnić jedną myśl z tego tekstu, to chyba następującą: Podejmując jakąkolwiek decyzję, jako chrześcijanie musimy zastanowić się nie tylko nad tym, czy jest to dopuszczalne moralnie, ale również nad tym, jak odbiorą to inni. I tutaj akurat naprawdę nie ma zastosowania zasada: "nie obchodzi nas, co myślą inni". Cóż, jeśli to co myślą inni prowadzi ich do grzechu, to niestety powinno nas to jako chrześcijan obchodzić. Jasne, zawsze można podać mnóstwo wytłumaczeń, można też powoływać się na dobre intencje. Można się bronić, że coś zrobiliśmy nieumyślnie, albo że przecież to co zrobiliśmy nie było samo w sobie grzechem. Tylko że nie w tym rzecz. Sam akt zgorszenia nie musi być sam w sobie grzeszny, bo grzechem staje się nie sam z siebie, ale dlatego że może innych do grzechu prowadzić - "bezpośrednio lub pośrednio". Pośrednio, czyli na przykład rozpowszechniając hasło czy komunikat, który z dużą dozą prawdopodobieństwa prowadzi do powszechnej "degradacji obyczajów". Gdy w świat idzie szkodliwy, gorszący komunikat, zaczyna on bardzo szybko poza nami żyć własnym życiem, a nasze nawet dobre intencje niewiele pomogą wobec tego, że zaczyna szerzyć się też grzech. 

Na zakończenie chciałbym dodać jeszcze jedną rzecz. Z nauki Kościoła, jeśli przestaniemy ją dla wygody ignorować, jasno wynika, że zgorszenie jest poważnym grzechem. A skoro tak, to musimy stać się na niego wyczuleni nie tylko w swoim życiu, ale w życiu naszych najbliższych. Jeśli widzimy kogoś, kto sieje zgorszenie, nawet zdawałoby się nieświadomie, mamy obowiązek jako chrześcijanie zwrócić mu uwagę, jeśli mamy taką możliwość. Pamiętajmy, że napominanie grzeszących, choć stało się w ostatnich czasach wręcz niewybaczalnym świeckim grzechem, jest - o ile płynie z miłości - uczynkiem miłosierdzia. Nie sprawiedliwości, ale miłosierdzia! Jeśli więc nasz bliski dopuszcza się zgorszenia przez niewiedzę, należy mu to uświadomić, aby przez jego błąd lub bezmyślność inne dusze nie narażały się na grzech. A jeśli dopuszcza się zgorszenia świadomie, to - jak czytaliśmy w Katechizmie - bardzo możliwe że jest w stanie grzechu ciężkiego, a jak wiemy jest to stan śmiertelnie niebezpieczny dla duszy. Jeśli rzeczywiście (nie tylko na papierze, i nie tylko w wymiarze humanistycznym, doczesnym) pragniemy zbawienia wszystkich ludzi, powinniśmy dążyć do tego, by z całych sił walczyć ze zgorszeniem - zwłaszcza tam, gdzie mamy ku temu sposobność. Jako pojedynczy świecki może mam niewielki wpływ na zgorszenie siane przez biskupów, ale mogę akurat mieć sposobność rozmowy z bliskim znajomym, którego zachowanie wprowadza wielu w błąd i naraża ich na grzech.

Jesteśmy odpowiedzialni za siebie nawzajem. Jasne, to Bóg zbawia, a nie my, ale powołani jesteśmy nie tylko do walki o swoje zbawienie, ale również do chrześcijańskiej miłości bliźniego. Tak jak miłość w rodzinie wymagać czasem będzie ugryzienia się w język, tak miłość w ramach każdej społeczności może wymagać każdorazowej refleksji nad tym, czy nasze postępowanie nie będzie przypadkiem dla innych powodem do grzechu. Nie dajmy się nabrać na podstęp Złego, że wcale nie jesteśmy odpowiedzialni za grzechy innych. To jedna z jego najbardziej przebiegłych i niestety skutecznych pułapek. Winy ich grzechów nie ponosimy, ale winy grzechu zaniedbania i zgorszenia... owszem. Dlatego też bez ustanku walczmy i módlmy się o to, by każdego dnia się uświęcać - nie tylko dla własnego dobra, ale dla dobra naszych bliźnich. Tak byśmy mogli któregoś dnia wszyscy spotkać się w Niebie.

*            *            *
Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce,
a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną.
Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, 
a Ty, Wodzu niebieskich zastępów,
szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą,
mocą Bożą strąć do piekła. Amen.

"Święty Michał pokonuje Szatana" - Rafael Santi (1518)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz