Drodzy czytelnicy i sympatycy - ogłoszenie!
Z mieszanką smutku i ulgi chciałem ogłosić, że postanowiłem na czas nieokreślony - a prawdopodobnie długi - zawiesić działalność bloga. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie rozwinął na tuzin akapitów czegoś, co mógłbym zawrzeć w dwóch zdaniach, a jednocześnie wiem, że blog ma przynajmniej trzech sympatyków, których istnienie blogu w jakimś stopniu cieszyło, stąd chciałbym w krótkim wpisie napisać, co mnie do tego skłania, a także zarysować szkic tego, co być może dalej.
Dlaczego dłuższa przerwa, a nie po prostu rzadsze publikacje? Po pierwsze - ostatnio doświadczyłem bardzo mocno trudu (a może nawet niemożliwości) zajmowania rozsądnych i mądrych stanowisk bez odpowiedniego poinformowania i wiedzy. Im mniej się wie, tym trudniej mówić prawdę, a pierwszym krokiem do uczciwej służby Prawdzie jest uświadomienie sobie, jak mało się wie. Ta świadomość ostatnio mocno mnie uderzyła - choć wiem teraz o swojej wierze niepomiernie więcej, niż parę lat temu, to tym bardziej widzę, w jak wielu kwestiach jestem niedoinformowany - zwłaszcza w sprawach bieżących. Z drugiej strony, posiadanie bloga jest (szczególnie dla dusz słabych i średnio uformowanych) nieustanną pokusą wydawania osądów i "mówienia, jak jest" - niezależnie od tego, czy autor rzeczywiście się do tego nadaje. Nie jestem pewien, czy zawsze udaje mi się tej pokusie oprzeć, a jednocześnie widzę ogromną szkodę, jaką czyni w naszym społeczeństwie nadmiar nieprzemyślanych opinii i błędnych wniosków. Nie chcę więc dolewać oliwy do ognia, nawet jeśli - biorąc pod uwagę ilość wyświetleń moich tekstów - mówimy o paru jej łyżeczkach. Im więcej internetowych domorosłych mądrali zamilknie, tym dla nas wszystkich lepiej (tak, wiem, to brzmi dokładnie jak coś, co powiedziałaby "internetowa domorosła mądrala"). Czując się coraz mniej pewnie w tym, o czym chce pisać, wolę zrobić sobie dłuższą, oficjalną przerwę i pozbyć się (czasami potężnej) pokusy pisania na temat bieżących wydarzeń, niż ryzykować pisanie półprawd, banałów a nawet siejących po prostu ferment bzdur.
Po drugie, blog pierwotnie miał być przestrzenią, w której mógłbym dzielić się z czytelnikami swoją własną drogą wzrostu w wierze, polecać lektury i myśli które wpłynęły na moje życie. Tymczasem - jako że przygotowanie każdego wpisu jest dla mnie bardzo czasochłonne - zorientowałem się, że brakuje mi czasu na zgłębianie treści, które mnie interesują i których poznanie mnie ubogaca. Motywacja dzielenia się wiedzą wkrótce się wypali, jeśli przestanę samemu odkrywać wartościowe, mądre i zachęcające do świętości lektury. Nie jestem (i nigdy nie byłem) źródłem jakiejś wiedzy tajemnej - raczej byłem glinianą miseczką, którą miłosierny Bóg napełnił za pomocą swoich licznych sług pożyteczną wiedzą. Wielka jest radość takiej miseczki, gdy dzieła innych radykalnie (i na lepsze) zmieniają jej wiarę i życie, a z tej radości naturalnie płynie pragnienie dzielenia się otrzymanym darem. Mam jednak uczucie, że szybciej chcę z siebie wylewać niż się napełniać. A przecież jeśli przestanę sam czerpać ze źródła, nie będę już miał się czym dzielić, a blog straci rację bytu - nigdy nie chciałem, żeby stał się on blogiem opiniotwórczym. Chciałem raczej, by był on czymś budzącym zainteresowanie (a nawet zachwyt) nad pięknem nauki katolickiej i motywować innych do wzrostu w wierze. Gdy mi samemu zaczyna brakować czasu na ten zachwyt, a własny rozwój duchowy grzęźnie w błocie, nie jestem w stanie się nim dzielić. Oczywiście, oprócz takiej niesamolubnej pobudki ostatnio obudziło się we mnie na nowo zwyczajne pragnienie pogłębienia swojej wiedzy w tematach, które mnie interesują, dla pożytku własnej duszy. Próbując pokazywać innym piękne perły, sam przestałem ich szukać. Czas więc dla mnie na odnowienie swoich poszukiwań - zamiast pisać, chcę czytać; zamiast udostępniać piękne obrazy, chcę się nimi w spokoju nacieszyć; zamiast myśleć o tym, co może być warte umieszczenia na blogu, chcę pomyśleć o tym, co może mi samemu pomóc być bliżej Boga. Tylko tyle i aż tyle.
Po trzecie i najważniejsze wreszcie - względy rodzinne zmieniły teraz moje życie. Prawie dwa miesiące temu urodził mi się syn i opieka nad nim i nad moją żoną stała się niekwestionowanym priorytetem. Ma to źródło nie tylko w naturalnym pragnieniu roztoczenia opieki nad swoją rodziną, ale również na świadomości tego że bycie ojcem i mężem jest teraz moim głównym powołaniem. A skoro tak, to dla dobra dusz bliskich i swojej muszę się na nim skupić, a odsunąć na bok poboczne zajęcia - w tym osobiste blogi. Oczywiście, nie znaczy to, że poza naszym głównym powołaniem nie jesteśmy zdolni czynić dobra - w moim przypadku nieraz (za co jestem ogromnie wdzięczny) słyszałem dobre słowa i podziękowania za niektóre moje wpisy - jednak jeśli będziemy starać się tworzyć jakieś dobro kosztem swojego powołania, to w ostatecznym rozrachunku na tym stracimy, bo powołanie jest dla nas zawsze drogą najlepszą. Jestem też głęboko przekonany, że wiele problemów naszego Kościoła wypływa z tego, że nie skupiamy się na realizacji swoich powołań, zamiast tego goniąc za innymi rolami, które w danym momencie uważamy za ważniejsze od tej rzeczywiście nam przypisanej. Świeccy mający się za biskupów i interpretatorów Tradycji, a nie za owce potrzebujące pasterza. Księża mający się za celebrytów, a nie za szafarzy sakramentów. Biskupi mający się za filantropów i polityków, a nie za następców Apostołów powołanych do głoszenia Ewangelii. To wszystko sprawia, że w Ciele Chrystusa tylko wzmaga się zamęt - tak jak ludzkie ciało pogrążyłoby się natychmiast w chaosie, gdyby uszy chciały zastąpić oczy, a śledziona mózg. Dlatego sam nie chcę wpaść w tę pułapkę, której głównym źródłem (jak niemal zawsze) jest pycha, a zamiast tego chcę skupić się na opiece nad rodziną i pracą na chleb dla nas - niech Dobry Bóg i św. Józefa rzemieślnik - patron dnia dzisiejszego - mi w tym dopomoże. A jeśli jakąś częścią mojego powołania rzeczywiście jest głosić przez bloga, internet czy media społecznościowe - z pewnością kiedyś znajdę czas, by powrócić. Jeśli nie - nie można mówić o żadnej stracie, gdyż moja droga jest inna.
Na sam koniec dodam jednak - nie odbierając absolutnie wagi poprzednim stwierdzeniom - że są mimo wszystko trzy wpisy, które chciałbym kiedyś jeszcze napisać i opublikować. Czy zrobię to za parę miesięcy, czy za parę lat - nie wiem i nic nie chcę obiecywać. Wiem tylko, że są to tematy, które od dawna chciałem podjąc i których napisanie byłoby dla mnie symbolicznym podsumowaniem całej tej przygody. Samo regularne prowadzenie bloga przez ponad półtora roku jest oczywiście już dla mnie ogromnym sukcesem i powodem do satysfakcji, dlatego też nie czuję, że zawieszenie jego działalności jest w jakimkolwiek sensie porażką. Jednak żeby móc powiedzieć, że zrobiłem w tej kwestii wszystko, co chciałem i sobie postanowiłem, pozostaje mi jeszcze poruszyć trzy następujące tematy.
W kwestii religijno-filozoficznej - odkąd założyłem bloga planowałem napisać o swojej własnej drodze z niewiary do wiary (czyli czemu nie jestem ateistą ani naturalistą), ze szczególnym uwzględnieniem rewolucyjnego dla mnie odkrycia, że scjentyzm (przekonanie, że istnieje i jest prawdą jedynie to, co można zbadać metodą naukową) wbrew pozorom jest poglądem skrajnie irracjonalnym, a "Nauką" nie znającą swoich ograniczeń i kompetencji, można mydlić oczy tak samo sprawnie, jak każdym innym przesądem. Ten tekst chciałbym napisać bo szczerze wierzę, że wielu osobom o podobnej historii wiary (i wątpliwości jej dotyczących) co mojej może bardzo pomóc, również przez polecenie lektur i źródeł, które pomogą zrozumieć niespójność ateizmu i doniosłe piękno - i prawdziwość - klasycznego teizmu. Taki wpis wymagałby jednak ogromnego wysiłku i dbałości, by był wyczerpujący i pozbawiony błędów, na co się nigdy - do tej pory - nie byłem w stanie zdobyć.
W kwestii moralnej od dawna czuję potrzebę napisania tekstu o powszechnie zapomnianych cnotach pokory i posłuszeństwa, co do których jestem głęboko przekonany, że gdyby choć co drugi katolik zaczął je z przekonaniem, konsekwencją i miłością praktykować, zmienilibyśmy nasz Kościół nie do poznania, a dręczący go kryzys zostałby w dużej mierze zażegnany. Połowa konfliktów w naszym Kościele, w naszych parafiach, a także w naszych rodzinach wypływa moim zdaniem (a jestem prawie pewny, że jest to pogląd wielu świętych, których dzieł jeszcze nie przeczytałem) głównie z tego, że szukamy przede wszystkim swego i nie potrafimy być posłuszni tym, których Pan Bóg ustanowił jako mających zwierzchnictwo nad nami. Myślę, że jest to o tyle ważny temat, że - odstawiając na bok sztuczność i świeckość tego podziału - zarówno "prawica", jak i "lewica" Kościoła notorycznie ma z tym problem, zarzucając drugiej stronie nieposłuszeństwo Kościołowi, samemu jednak będąc posłusznym wyłącznie wtedy, gdy osąd zwierzchników zgadza się z ich prywatnymi przekonaniami. Przez to jednak jest to też temat dość delikatny i wymagający dogłębnego potraktowania, najlepiej w oparciu właśnie o pisma świętych, dlatego nie chciałem go wpisać pod wpływem impulsu - choć nieraz ten impuls miałem, i to bardzo mocny.
W końcu w kwestii społeczno-politycznej od dawna korci mnie odpowiedzieć na irytująco naiwne i szkodliwe przekonanie, że "świeckie państwo" jest państwem neutralnym światopoglądowo, do którego wszyscy rozsądni - w tym katolicy - powinni ze wszelkich sił dążyć. Nie miałaby to być apologia teokracji, monarchii, czy czegokolwiek innego - nie uważam, że katolik kategorycznie nie może w określonych okolicznościach uznać tzw. "świeckiego państwa" jako najlepszego rozwiązania. Odnoszę jednak wrażenie, że wielu katolików (a przynajmniej więcej niż powinno) zaczęło - ulegając duchowi czasu - żywić fałszywe przekonanie, że świeckie państwo jest nie tylko idealnym i najbezpieczniejszym ustrojem (co jest naiwne), ale jest wręcz celem tak ważnym, że może on przesłonić rzeczywisty cel życia chrześcijańskiego, czyli nawrócenie całego świata na wiarę w Jezusa Chrystusa w Jego Świętym Kościele Katolickim (co jest bardzo, bardzo szkodliwe). Mówiąc krótko, dla niektórych demokracja i rozdział Kościoła od państwa stają się stopniowo bożkiem, który zamiast - jak być powinno, jeśli już przyjmiemy ten tok działania - być środkiem do celu powszechnej ewangelizacji, staje się celem samym w sobie. Oczywiście przedkładanie jakiegokolwiek systemu politycznego ponad nakaz misyjny Jezusa jest niebezpiecznym błędem - ciężko chyba się jednak nie zgodzić, że obecnie najbardziej propagowany na świecie jest model właśnie państwa świeckiego. Nie jest to łatwy do podjęcia temat. Podejrzewam, że nawet ten zarys mógł niektórym przybliżyć temperaturę krwi do punktu wrzenia (a przynajmniej podwyższyć ciśnienie) - był to jednak bardzo luźne i polemiczne ujęcie tematu. Dobre i przekonujące potraktowanie tego tematu również wymagałoby pracy, ostrożności i ogromnego zniuansowania. Może kiedyś starczy mi na to czasu, mądrości i roztropności.
Jeśli któryś z tych tematów Was interesuje - śledźcie dalej tego bloga, a być może się go doczekacie (możecie też oczywiście dać mi znać, że myślicie, że byłby on wartościowy - będzie to dla mnie dodatkową motywacją). Jeśli nie - z racji tego, że nie wiem kiedy (i czy w ogóle) wrócę do regularnego postowania, możecie spokojnie pogrążyć tego bloga w mrokach niepamięci. Poprzednie wpisy oczywiście zostawiam, może jeszcze komuś na coś dobrego posłużą. Tak czy inaczej, kończę już to przydługie (a i tak być może tylko tymczasowe) pożegnanie i życzę Wam wszystkiego dobrego na Waszej drodze życia, a przede wszystkim częstego i radosnego odkrywaniu w treści wiary katolickiej pięknych pereł i wszystkiego tego, co nasz Pan daje nam po to, byśmy wzrastali w świętości i przyjaźni z Nim. Jeśli nie spotkamy się za życia ani kiedyś znowu na kartach tego Dziennika - obyśmy spotkali się w Niebie!
Ave Maria, Deus Vult!
Poszukiwacz, AD 2021
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz