środa, 19 sierpnia 2020

Poszukiwacz Pereł - Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny

Maryja z Dzieciątkiem Jezus Matka Boska, Matka Boska, Matka Boska, Zakonnica, Jezus Chrystus, Malarstwo, Matka Boska, Historia Sztuki, Wiara

"Jezus Chrystus przyszedł na świat przez Najświętszą Maryję Pannę i także przez Nią ma panować na świecie" 

                                            - św. Ludwik Maria Grignion de Montfort


Pierwszy raz usłyszałem o Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny na rekolekcjach w Korbielowie parę lat temu, gdzie podczas integracji jeden z uczestników opowiadając o tej książce powiedział, że jest ona dla niego "najważniejszą książką po Biblii". To bardzo śmiałe stwierdzenie zapadło mi mocno w pamięć i parę miesięcy później z ogromnym zaciekawieniem zabrałem się za czytanie Traktatu. Nie była to najłatwiejsza lektura, ale już w pierwszych akapitach uderzyła mnie głębia i moc zawartych w dziele myśli. Od razu poczułem, że będzie to książka, którą zapamiętam na długo. Tak faktycznie się stało - chociaż osobiście nie użyłbym tak mocnych słów, jak wcześniej wspomniane, to bez wątpienia jest to lektura, która miała ogromny wpływ na moje życie duchowe i kształtowanie się mojej wiary katolickiej; z pewnością najważniejsze dzieło, jeśli chodzi o kwestię nabożeństwa do Maryi. Z tego względu już od samego początku tworzenia tego bloga bardzo chciałem napisać o Traktacie i zachęcić innych do odkrycia tego niezwykłego dzieła. Dodatkowo traktuję ten wpis jako pewną formę wyrazu wdzięczności do Maryi, której opiekę, miłość i troskę na przestrzeni ostatnich paru lat odczuwałem (i wciąż odczuwam) szczególnie mocno. Bardzo chciałem nawet w ten skromny sposób pomóc rozszerzać nabożeństwo do Niej. Jeśli tym wpisem przekonam chociażby jedną osobę do pogłębienia swojej relacji z Bogurodzicą, cel uznam za spełniony. 

Tak czy inaczej, przejdźmy do rzeczy.

RYS HISTORYCZNY

Autorem Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny jest św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, francuski ksiądz i tercjarz dominikański żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku. Pierwotnie zajmował się on głównie posługą chorym, ale w 1706 roku papież Klemens XI nakłonił go do rozpoczęcia pracy misjonarsko-apostolskiej. W ten oto sposób ostatnie dziesięć lat swojego życia święty spędził niestrudzenie podróżując po ziemi francuskiej i krzewiąc wszędzie gdzie mógł kult do Najświętszej Maryi Panny. Centralnym elementem tego kultu było nabożeństwo do Maryi które sam gorliwie praktykował, a o którego niezwykłości i skuteczności był głęboko przeświadczony. Z tej działalności święty jest najbardziej znany, zwłaszcza że podczas swoich podróży rozpoczął pracę nad Traktatem, w którym zawarł głoszoną przez siebie naukę.

Pomimo ogromnych trudów związanych z życiem jako misjonarz, św. Ludwik zdołał dokonać w swoim dziele syntezy pobożności i teologii maryjnej swojej epoki, nadając im nową i wyjątkową formę. Traktat nie rozpowszechnił się jednak od razu po ukończeniu. Po śmierci autora w 1716, za sprawą burzliwych czasów we Francji (których tragiczną kulminacją była rewolucja francuska i powszechne prześladowania katolików) manuskrypt przeleżał ponad 100 lat w starej skrzyni i został odnaleziony dopiero w roku 1846. Niezależnie od tego, czy chce się dopatrywać w takim przebiegu zdarzeń szczególnej interwencji Matki Bożej, faktem pozostaje, że odkrycie i rozpowszechnienie tego tekstu w XIX wieku miało niesłychany wpływ na pobożność maryjną w Kościele. Opisywany w Traktacie szczególny rodzaj nabożeństwa, który skupiał się na całkowitym zawierzeniu się Maryi jako doskonałej drogi do oddania się całkowicie Bogu, zainspirował liczne pokolenia katolików. Propagowane przez świętego nabożeństwo podejmowali liczni święci - wśród polskich najbardziej znani będą św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Jan Paweł II, którego dewiza biskupia, "Totus Tuus", została bezpośrednio zaczerpnięta z modlitwy zawierzenia się opiece Matki Bożej zawartej w Traktacie. Do lektury Traktatu i wprowadzania w życie jego zaleceń bardzo zachęcali liczni papieże - między innymi św. Pius X, Leon XIII i Pius XII - a jego popularność nie słabnie aż po dziś dzień (jednym z dowodów ku temu niech będzie istnienie tego wpisu).

Bez wątpienia zatem Traktat jest dziełem doniosłym i ponadczasowym. Myślę jednak, że jedną rzecz trzeba już na początku wyraźnie zaznaczyć - Traktat to tekst głęboko teologiczny, ale nie stricte apologetyczny. Choć często nawiązuje do Pisma i do tekstów Ojców Kościoła, przedstawia argumenty, odpowiada na zarzuty i w niezwykły sposób wprowadza czytelnika w głębię nauki Kościoła o Maryi, obrona dogmatów maryjnych nie jest jego głównym celem. Jeśli ktoś szuka książki, która odpowie na jego wątpliwości odnośnie prawdziwości i spójności dogmatów maryjnych Kościoła Katolickiego, to jest mnóstwo książek i źródeł, które lepiej temu posłużą (1). Traktat bez wątpienia może pomóc lepiej zrozumieć niektóre prawdy dotyczące Maryi, ale raczej nie jest to dzieło od którego powinno się zaczynać.

Uważam, że doskonałym odbiorcą Traktatu będzie ktoś, kto zna mniej więcej argumenty i podstawy teologiczne stojące za dogmatami maryjnymi, tudzież po prostu ufa w tej kwestii Kościołowi, ale chciałby przeczytać coś, co przekona go do realnego praktykowania tej pobożności; ktoś kto rozumie i uznaje nabożeństwo do Maryi na poziomie intelektualnym, ale go po prostu nie "czuje". Mówię tak, bo w zasadzie taka była moja perspektywa, gdy pierwszy raz sięgnąłem bo tę książkę -  miałem duży szacunek do kultu maryjnego i ludzi go praktykujących, nie sądziłem jednak, że ta forma pobożności mogłaby stać mi się bliska. Postanowiłem jednak dać św. Ludwikowi szansę i... jak się okazało, właśnie ta lektura była impulsem, która wreszcie otworzyła moje serce na Maryję. Choć od razu przyznać muszę, że daleki jestem od bycia przykładem wiernego Jej sługi, czuję w sobie niegasnące pragnienie zbliżania się do Królowej Nieba - pragnienie, którego wcześniej nie miałem, a teraz z radością je pielęgnuję. Jak to się stało? Z pewnością zadziałała tu głównie łaska Boża, ale w ramach zachęty poniżej przyjrzę się paru elementom dzieła, które miały szczególny wpływ na zmianę mojego stosunku do Matki Bożej.

TREŚĆ

Numery w [nawiasach kwadratowych] w cytatach odnoszą się do poszczególnych punktów, na które podzielony jest tekst Traktatu.

Nie sposób podzielić się w jednym wpisie na blogu wszystkimi wartościowymi myślami z Traktatu. Jest ich naprawdę dużo, w tym wiele zmieniających perspektywę, dlatego każdy musi sam je odkryć, przemyśleć i przyjąć. Streszczanie całego dzieła nie ma zatem sensu - zwłaszcza, że inni ludzie zrobili to już za mnie. W tym wpisie chciałem po prostu podzielić się tutaj najważniejszymi (według mnie) motywami, które mogą przydać się czytelnikowi z XXI wieku do pogłębienia swojej wiary.

Przede wszystkim św. Ludwik w genialny sposób wykazuje, że rola Maryi w porządku Zbawienia nie skończyła się w momencie, gdy Jezus opuścił Nazaret i swój dom rodzinny. Święty bowiem zwraca uwagę na to, że chwała Nieba nie zmienia natury człowieka, a jedynie ją udoskonala. Skoro tak, to jeśli Maryja była na ziemi matką Jezusa, pozostaje nią nawet w swoim uwielbionym ciele. A jako Matka Jezusa jest przecież tą, która zrodziła Jego Ciało, a więc Matką Kościoła. Jakże prosty argument, a jak istotny! Łącząc Narodziny Zbawiciela z powstaniem Kościoła, święty autor pokazuje, że w zasadzie wszystkie łaski, które rodzaj ludzki ze względu na Wcielenie otrzymał (i wciąż otrzymuje), przyszły do nas dzięki temu, że Maryja powiedziała Bogu "Niech mi się stanie według słowa Twego". Dlatego właśnie Maryję nazywa się Pośredniczką łask: Zbawienie, Kościół i Jego Sakramenty - wszystko to przyszło do nas przez Nią. W zasadzie to właśnie z tego powodu nabożeństwo do Maryi jest dla św. Ludwika tak ważne.

Innym często powtarzającym się motywem w Traktacie jest trwające i nie mające porównania wśród Stworzenia zjednoczenie Maryi ze swoim Synem. Każdy święty, rzecz jasna, jest w Niebie zjednoczony z Bogiem, a wstawiając się za nami, pełni Jego wolę. O którym jednak świętym możemy powiedzieć że już za życia, od samego poczęcia, trwał w doskonałej jedności z Bogiem i doskonale wypełnił Jego wolę? Jedynie o Niepokalanej. Bez wątpienia zatem żaden człowiek nie zjednoczył się z Bogiem nigdy tak mocno, jak Ona. Jak sam pisze św. Ludwik, zwracając się do Jezusa: 

„[Maryja] jest z Tobą tak ściśle zjednoczona, że łatwiej byłoby oddzielić światło od słońca, żar od ognia; powiem więcej, można by raczej oddzielić od Ciebie wszystkich aniołów i świętych niż Najświętszą Maryję: Ona bowiem miłuje Ciebie żarliwiej i otacza chwałą doskonalej niż wszystkie inne Twoje stworzenia razem wzięte” [63]

 Będąc tak niezwykle zjednoczona z Bogiem, wszystko w Maryi jest całkowicie skierowane ku swojemu Stwórcy, również wszelkie przejawy czci w stosunku do Niej. W innym miejscu święty pisze bardzo wymownie (wyróżnienie moje):

 „W Maryi bowiem wszystko odnosi się do Boga, przeto nazwałbym ją […] echem Boga, które wyraża i powtarza tylko Boga. Kiedy więc Ty mówisz Maryja, Ona mówi: Bóg[225]
Podkreślając zjednoczenie Maryi z Chrystusem w Niebie, święty Ludwik pragnie odpowiedzieć na wszelkie obiekcje, jakoby katolicy sugerowali jakiś konfliktu między Maryją a Bogiem. Maryja, bez grzechu poczęta, bez grzechu żyjąca, a ostatecznie wniebowzięta z duszą i ciałem do Nieba jest całkowicie zespojona z Bożą wolą. Nie może być mowy o żadnym konflikcie (2).

Obie z tych wymienionych wątków są bardzo istotne, może nawet centralne dla całego dzieła. Jeśli miałbym jednak wybrać jedną myśl z Traktatu, która najmocniej uderzyła mnie osobiście, to chyba głębokie przeświadczenie św. Ludwika, że nie tylko nie powinniśmy się obawiać poddania się Maryi, ale wręcz że dopiero przez poddaństwo Maryi (które określa on często "niewolą"(3)) jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć i poznać Chrystusa. Ta myśl jest z pewnością intrygująca, a dla kogoś kto słyszy ją pierwszy raz, być może nawet nieco kontrowersyjna, ale warto rozważyć przesłanki, za pomocą których św. Ludwik doprowadza czytelnika do tego wniosku. Francuski misjonarz ogromną bowiem wagę przykłada do tego, że Jezus Chrystus, chociaż był w pełni Bogiem, przez wiele lat był nie tylko posłuszny, ale wręcz poddany Maryi jako jej dziecko. Istotnie, święty widzi w tej zależności Syna Bożego od Maryi wyraz nie tylko wielkiej tajemnicy, ale też chwały Bożej (wyróżnienie moje):

„[…] ludzki umysł się gubi, kiedy poważnie zastanawia się nad tym postępowaniem Mądrości Wcielonej, która nie chciała, choć mogła tak uczynić, dać siebie ludziom bezpośrednio, lecz przez Najświętszą Dziewicę, która nie chciała przyjść na świat w wieku dojrzałego człowieka, niezależnego od innych, ale jako biedne i małe dziecko, zależne od opieki i troski swojej świętej Matki. Ta nieskończona Mądrość, która tak bardzo pragnęła otoczyć chwałą Boga, swego Ojca, i zbawić ludzi, nie znalazła na to doskonalszego i prostszego sposobu niż podporządkować się we wszystkim Najświętszej Dziewicy, nie tylko przez pierwszych osiem, dziesięć czy piętnaście lat życia, jak inne dzieci, ale przez trzydzieści lat. I dała więcej chwały Bogu, swemu Ojcu, przez cały ten czas uległości i zależności od Najświętszej Dziewicy, niż dałaby, wykorzystując owe trzydzieści lat na czynienie cudów, przepowiadanie po całej ziemi czy nawracanie wszystkich ludzi. Tak, w przeciwnym razie tak by uczyniła.” [139]

Skoro Chrystus rozpoczął swoją misję właśnie przez doskonałe posłuszeństwo czwartemu przykazaniu - rozumuje dalej św. Ludwik - to jeśli celem ucznia Chrystusa jest naśladowanie Go, to czyż nie powinniśmy również sami poddać się Maryi? Tej, którą tuż przed śmiercią Syn Boży ustanowił Matką wszystkich swoich uczniów?

Oczywiście, św. Ludwik nie sugeruje w żaden sposób wyższości, ani nawet równości Maryi wobec Jezusa Chrystusa. Aby uniknąć nieporozumień, święty na początku Traktatu jasno potwierdza naukę Kościoła: 

„Maryja, będąc jedynie stworzeniem, które wyszło z rąk Najwyższego, w porównaniu z Jego nieskończonym Majestatem jest mniejsza od atomu, a raczej w ogóle jest niczym, ponieważ tylko On jest „Tym, który Jest” [14]

Innymi słowy, przepaść między Bogiem a Jego Stworzeniem jest nieskończona, a Bóg jest całkowicie "samowystarczalny". Bóg nie potrzebował więc Maryi - przynajmniej nie w żadnym absolutnym sensie. Mimo to Wszechmocny, będąc całkowicie wolnym, postanowił uzależnić swoje dzieło Odkupienia właśnie od młodej, żydowskiej dziewczyny. Co więcej, nawet zapytał ją najpierw o zgodę. Bo taka była Jego wola - a kim my jesteśmy, żeby kwestionować wolę Bożą? 

Święty Ludwik mówi zatem: nie sposób przecenić roli Maryi w historii Zbawienia - jeśli Kościół czci Maryję i podkreśla jej szczególne miejsce w Stworzeniu, to naśladuje w tym jedynie wolę Boga i jego nieskończoną Mądrość. Co jednak bardzo ważne, francuski święty nie kończy na teorii. Stawiając zarówno Jezusa jak i Jego matkę za przykłady, św. Ludwik gorliwie wzywa czytelników do pielęgnowania w swoim życiu duchowym pokory, ponieważ dla niego naśladowanie pokory Syna Bożego - który sam o sobie mówił, że jest "cichy i pokornego serca" - jest jednym z najważniejszych elementów życia duchowego. To właśnie pokora stawia chrześcijanina w całkowitej  opozycji do Szatana, którego zgubiła pycha, i to właśnie pokora pozwala chrześcijaninowi mocniej zjednoczyć się z Chrystusem.

Przedstawione tu przeze mnie myśli to zaledwie cząstka bogactwa, jaką ma do zaoferowania Traktat. Dla jasności zaznaczę, że te ważkie tematy potraktowałem tutaj bardzo, bardzo skrótowo - jedynie po to, żeby zainteresować potencjalnego czytelnika. Jeśli ktoś czuje niedosyt lub zainteresowanie, to zdecydowanie powinien przeczytać całe dzieło. Traktat najlepiej broni się jako całość, dlatego też nie będę rozwodził się już tu nad jego treścią. Zamiast tego chciałbym powiedzieć jeszcze parę słów o formie, w jakiej autor te wszystkie swoje myśli przedstawia, bo moim zdaniem niezwykły styl pisarski autora dodaje do siły oddziaływania lektury bardzo dużo.

FORMA

W zasadzie pierwszą rzeczą, która poruszyła mnie w Traktacie był po prostu niezwykły sposób, w jaki święty Ludwik przekazywał myśli. Pierwszą barierę mojej obojętność wobec pobożności maryjnej ten niestrudzony misjonarz przebił nie serią argumentów, ale poruszającym, autentycznym i ognistym językiem, którym odnosił się do umiłowanej przez siebie Matki Bożej. Maryja jest w jego oczach „wspaniałym arcydziełem Najwyższego”, „wierną Oblubienicą Ducha Świętego”, „przybytkiem i spoczynkiem Trójcy Przenajświętszej” [5], "ziemskim rajem nowego Adama" i "cudownym światem Boga, w którym są niewypowiedziane piękności i skarby" [6]. Dzieło jest pełne malowniczych pereł takich jak:

Bóg uczynił zbiorowisko wszystkich wód, które nazwał morzem [łac. maria]; zebrał też wszystkie łaski w naczyniu, które nazwał Maryją [łac. Maria]” [23]

albo:

Ave Maria jest po Pater najpiękniejszą ze wszystkich modlitw. Jest to najdoskonalszy komplement, jaki możecie powiedzieć Maryi, ten bowiem komplement przesłał Jej Najwyższy za pośrednictwem archanioła, aby pozyskać Jej serce.” [252]

Generalnie Traktat czyta się momentami jak przepiękną laurkę, którą wierny syn pisze dla swojej Matki. Szczerość i gorliwość, z jaką św. Ludwik wychwala Najświętszą Dziewicę, jest urzekająca. Język jest wzniosły, ognisty i emocjonalny, ale nie przesadnie sentymentalny. Nawet jeśli komuś ten styl nie podejdzie, to będzie mimo to musiał przyznać: ewidentnie święty Ludwik kochał Maryję całym sercem.

Trzeba też jednak od razu powiedzieć, że Traktat ma zupełnie inny wydźwięk, gdy św. Ludwik zaczyna pisać o... człowieku. Kontrast między kwiecistym językiem używanym do opisu Boga i Maryi, a surowością fragmentów mówiących o człowieku, a konkretnie o jego grzeszności, jest ogromny. Myślę, że ta swego rodzaju "barokowa pobożność" i mogą być najtwardszym orzechem do zgryzienia dla współczesnych odbiorców. Dla nas, wychowanych na przyjemnych kazaniach i konferencjach o dobrym Bogu, miłosierdziu i nadziei (skądinąd bardzo ważne tematy), może być szokiem kaznodzieja, który dla odmiany postawi sobie za jeden z głównych celów uświadomienie słuchaczowi (lub w tym wypadku czytelnikowi) jak wielkimi jesteśmy wszyscy grzesznikami. 

Fragmenty nakłaniające czytelnika do dogłębnej refleksji nad swoim grzechem mogą uderzać nas jako nadmiernie surowe, ale sądzę, że w kontekście zarówno epoki, jak i całego dzieła są całkowicie uzasadnione. Po pierwsze warto pamiętać, że każda epoka miała swoja akcenty - dzisiaj często mówi się o miłosierdziu i miłości, w baroku często mówiło się o Piekle i grzechu. I choć zapewne wolimy współczesną perspektywę, to nie możemy zaprzeczyć, że możliwości potępienia i świadomość istnienia grzechu to wciąż bardzo ważne aspekty naszej wiary. Gdyby nie Piekło, nie byłoby sensu mówić o Zbawieniu ani o Sądzie. Gdyby nie grzech, nie byłoby sensu mówić o Zbawieniu. Nigdy tak naprawdę nie wzruszymy się nieskończonym miłosierdziem Boga, jeśli najpierw nie pojmiemy potworności swojego grzechu i swojej niewdzięczności. Oczywiście, Bóg mimo tych grzechów nas kocha miłością bez granic. Tym bardziej jednak okropne jest to, że często odwdzięczamy się kolejnymi grzechami. Jeśli chcemy żyć w całej Prawdzie, a nie tylko w przyjemniejszej połowie, warto co jakiś czas zastanowić się (i zasmucić się) nad tym, jak często niewdzięcznie ranimy i obrażamy naszego Dobrego Ojca - nawet jeśli jest to nieprzyjemne. Temu właśnie służą te ostrzejsze fragmenty Traktatu, dlatego uważam, że i one są bardzo cenne i potrzebne.

Co do kontekstu samego dzieła - jak już wcześniej wspominałem, motyw pokory jest jednym z najważniejszych w Traktacie. Św. Ludwik wiedział, że największą przeszkodą dla ofiarowania się Chrystusowi jest pycha. Jednocześnie święty kaznodzieja w ramach swojej posługi duszpasterskiej miał okazję zaobserwować ogromne rozluźnienie w pobożności i wierze licznych francuskich wiernych, które w jego odczuciu spowodowane były właśnie pychą. Wielu katolików bardzo lekko podchodziło do swoich przewinień, przez co nie czuli potrzeby pokuty i zbyt lekko traktowali kwestię Bożego przebaczenia. Prawdopodobnie wiele osób też twierdziło, że nie potrzebuje wstawiennictwa Maryi ani nabożeństwa do Niej, bo ich wierze ani relacji z Bogiem nic nie brakuje. Oczywiście to prawda, że dzięki Chrystusowi, jedynemu Pośrednikowi między Bogiem a człowiekiem, mamy dostęp do Ojca i św. Ludwik absolutnie tego nie kwestionuje. Jednak w jego oczach myślenie rodzaju "Bóg na pewno mnie wysłucha, w końcu jestem takim dobrym człowiekiem" jest niebywale zuchwałe i na dłuższą metę zdradliwe i zgubne. Dlatego też francuski kaznodzieja i misjonarz, gorliwie pragnący aby nikt z jego słuchaczy (ani też czytelników) nie został potępiony, z całą siłą piętnuje grzech, aby wzbudzić w odbiorcy skruchę i przygotować jego serce do przyjęcia nabożeństwa, którego warunkiem koniecznym jest bycie pokornym.

Wielokrotnie święty więc piętnuje zepsutą ludzką naturę bardzo mocnymi słowami, używając nieraz barwnych (choć mało przyjemnych) epitetów i porównań. Czytając te surowe fragmenty, możemy nie zgadzać się całkowicie z formą pedagogiki stosowanej przez autora, ale trzeba przyznać że na swój sposób jest wyjątkowo skuteczna. Nie pozwala na wymówki i nie daje miejsca na tłumaczenia. Taka retoryka działa jak kubeł zimnej wody - jest nieprzyjemna, ale czasem konieczna, żeby otrząsnąć niektórych z letargu i zmusić ich do spojrzenia na swoją ułomność, być może całkiem przez nich zapomnianą. Nawet jeśli budowanie swojej duchowości jedynie na wzgardzeniu samym sobą byłoby czymś niekompletnym i bardzo szkodliwym, to jakaś forma uznania swojej grzeszności i niewystarczalności jest konieczna, by budować z Bogiem świadomą i uporządkowaną relację.

Oczywiście trzeba raz jeszcze podkreślić, że uświadomienie czytelnikowi, że wszyscy jesteśmy grzesznikami niegodnymi łask Bożych, nie jest absolutnie ostatecznym celem św. Ludwika. Pamiętajmy, ognisty język świętego wynika z tego, że gorąco pragnie on zbawienia wszystkich dusz. Jeśli autor chce wzbudzić w czytelniku poczucie niegodności wobec nieskończenie Dobrego Boga, to tylko po to, żeby oczyścić jego serce z pychy i zuchwałości i przygotować go do poddania się Najświętszej Maryi Panny, przez którą ostatecznie będzie mógł ofiarować swoje całe życie Chrystusowi. Droga, którą św. Ludwik chce przeprowadzić czytelnika aż do końca, ma zatem sprawić, że poczucie własnej niegodności wobec Boga przemieni się z pomocą Maryi nie w lęk, ale w pokorną miłość i radosną służbę Jej Synowi. W myśli świętego poddanie się Maryi pozwala "zbliżyć się do Pana bez służalczego czy trawionego skrupułami lęku i prosić go z wielką ufnością" [145], tak więc autor mówiąc o skutkach dobrze praktykowanego nabożeństwa do Maryi przekonuje każdego z nas: „Już nie będziesz postępował, jak do tej pory, bojąc się Boga miłości, ale kierując się czystą miłością” [215]. 

Widać zatem, że jeśli autor brzmi momentami surowo, to nie dlatego, że gardzi grzesznikami (sam jest w pełni świadom własnej nędzy), ale dlatego, że nie ma dla niego nic ważniejszego, niż więź z Bogiem. Do osiągnięcia tego celu wykorzysta zatem wszystkie konieczne ku temu środki, nawet jeśli mogą one sprawić odbiorcy chwilowy dyskomfort. Oczywiście, nie każdy musi ostatecznie w pełni przyjąć taką wizję duchowości. Na pewno jednak można podchodzić do tej lektury bez obaw - intencją św. Ludwika nie jest pogrążenie czytelnika w rozpaczy. Pragnie on jedynie, by przez zrozumienie naszej grzeszności tym mocniej objawiła się Boża chwała, doskonałość i piękno planu Bożego, w który wpisana jest Maryja. Gorąco więc zachęcam, by nie odrzucać z automatu tych fragmentów, które wydają się zbyt mocne, zbyt krytyczne, zbyt surowe. Nie musimy uznawać jej za doskonałą - niejednemu fragmentowi z pewnością nie zaszkodziłaby odrobina łagodności - ale nie mierzmy jej współczesną miarą. Nawet jeśli ta forma przekazu nam nie odpowiada, warto się chwilę nad nią zatrzymać i zastanowić, czy przypadkiem nie odstręcza nas ona tylko dlatego, że uderza nas w czuły punkt przekonania o własnej wspaniałości. Być może będzie to pierwszy krok ku głębokiemu nawróceniu.

PODSUMOWANIE

Mógłbym jeszcze długo pisać o tym dziele, natomiast i tak już dostatecznie dużo miejsca przeznaczyłem na streszczanie myśli i motywów, które każdy może samodzielnie i w dużo lepszej formie odkryć poprzez lekturę całego Traktatu, do czego zachęcam ogromnie.

Dlaczego tak mocno polecam tę lekturę? Ta książka pozwala wyjrzeć poza naszą obecną, współczesną perspektywę. Z jednej strony dzieło jest swego rodzaju antidotum na pluszowe chrześcijaństwo, które najbardziej na świecie pragnie tego, żeby było "miło". Święty Ludwik nie chce, żeby było "miło" - chce, żeby jak najwięcej dusz zostało zbawionych, dlatego czasem używa surowych słów. Gorliwość, z jaką św. Ludwik walczył o zbawienie, może nas zawstydzić i zmotywować do bycia lepszymi katolikami i ewangelizatorami. Jednocześnie autor pragnie po prostu zachwycić czytelnika pięknem pobożności maryjnej i niezwykłością Matki Bożej, którą autor ewidentnie darzy najserdeczniejszą miłością. Te kontrastujące ze sobą oblicza autora w iście barokowym stylu tworzą dzieło porywające, poruszające i nie pozostawiające czytelnika obojętnym, a śmiem twierdzić, że czasem nawet budzące w nim szczere wzruszenie. 

Książka jest moim zdaniem bardzo potrzebną odpowiedzią na współczesną wrażliwość katolicką, która ulegając (świadomie lub nie) wpływom protestanckim nieraz z ogromną nieufnością patrzy na kult maryjny i martwi się głównie tym, żeby przypadkiem nie przesadzić. Jak pokazuje św. Ludwik, nabożeństwa do Maryi nie należy się bać, jeśli wypływa ono z miłości do Boga i jest dobrze zrozumiane. W pewnym sensie jego praktykowanie jest nawet konieczne do pełnego zrozumienia tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. Warto odkryć argumenty pokazujące prawdziwe piękno tego nabożeństwa w świetle Tradycji Kościoła i obudzić w sobie pragnienie praktykowania go, ponieważ może ono nas bardzo wzmocnić wobec trudów, jakie niesie ze sobą współczesny świat.

Chciałbym też przy okazji uprzedzić, że jeśli ktoś zamierza z góry podejść do Traktatu podejrzliwie lub z dystansem, to moim zdaniem szkoda czasu. Książka jest przepiękna, ale trzeba do niej podejść z otwartym sercem. Czytając Traktat z góry zakładając u autora fanatyzm lub mało wiarygodną przesadę można bardzo dużo stracić. Pamiętajmy, że prawdopodobnie podchodzimy do tej lektury z zupełnie inną wrażliwością, niż panowała podczas jego powstawania. Św. Ludwik pisał swój traktat w czasach licznych herezji (dzisiaj też toniemy w herezjach, ale wtedy ten stan rzeczy katolikom bez wątpienia dużo bardziej przeszkadzał), które szczególnie często atakowały prawdy o Najświętszej Maryi Pannie, traktując oddawanie Jej czci jak mrzonkę (w najlepszym wypadku) lub drogę do potępienia. Na pozostawienie takich poglądów bez odpowiedzi rozmiłowany w Maryi święty nie mógł sobie pozwolić, stąd jego gorliwość i bezkompromisowość. Jakakolwiek nieufność jest tym bardziej nieuzasadniona, że autorem jest kanonizowany święty, a dzieło i opisane w nim nabożeństwo od ponad dwustu lat nie jest wydawane i rozpowszechniane przez Kościół, dając niezwykłe owoce. Skupiając się na trudnych fragmentach i z ich perspektywy oceniając całość można zupełnie przegapić znacznie liczniejsze fragmenty, które mogą prawdziwie ubogacić naszą wiarę i stosunek do naszej Matki.  

Jest też dodatkowy powód, dla którego warto sięgnąć po to (i inne jemu podobne) dzieła sprzed Soboru Watykańskiego II. Poznawanie myśli i perspektyw niejako z „innej epoki” ogromnie służy poszerzaniu naszych horyzontów. Ta książka była chyba jednym z pierwszych dzieł „starej daty”, po którą sięgnąłem, a za którą poszło wiele następnych. Odkrycie nauki Kościoła i świętych poprzednich wieków zdecydowanie pogłębiło i ugruntowanie moją wiarę. Kościół nie zaczął się od Soboru Watykańskiego II, nie ma też żadnej luki między doktryną pierwszych wieków chrześcijaństwa i Kościołem XXI wieku. Tylko zgłębiając całość wiary katolickiej będziemy w stanie dobrze zrozumieć nauki Soboru Watykańskiego II – o tym mówił Benedykt XVI, odnosząc się do idei „hermeneutyki ciągłości”. Ponieważ żyjemy dzisiaj w czasie silnie ukształtowanym przez ostatni sobór, poznawanie fundamentu, na którym on stoi jest bardzo ważne. Zaglądanie w przeszłość nie jest zatem dla katolika pustą nostalgią, ale odkrywaniem swoich korzeni. Nie sposób tego przecenić.

Na sam koniec chciałbym dodać, że należy pamiętać Traktat nie jest jedynie wywodem teologicznym albo zbiorem ciekawostek. Bardziej niż cokolwiek innego, dzieło życia św. Ludwika jest zaproszeniem do podjęcia się nabożeństwa, które może zmienić nasze życie. Nie ma wątpliwości, że święty jest absolutnie pewny, że nabożeństwo to daje dobre owoce i pozwala wiernym zbliżyć się do Chrystusa (wyróżnienie moje):

„Jeśli zatem ustanawiamy niezawodne nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy, to jedynie po to, by doskonalej ugruntować nabożeństwo do Jezusa Chrystusa, po to, by dać łatwy i pewny sposób na znalezienie Jezusa Chrystusa. Gdyby nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy oddalało od Jezusa Chrystusa, należałoby je odrzucić jako szatańskie przywidzenie. Jest jednak przeciwnie, jak już pokazałem i jeszcze pokażę: to nabożeństwo jest nam potrzebne po to, byśmy znaleźli w sposób doskonały Jezusa Chrystusa, byśmy miłowali go czule i wiernie mu służyli.[62]

Zaraz po tych wzniosłych słowach muszę jednak od razu się przyznać, że pomimo ogromnego wrażenia, jakie zrobiła na mnie lektura, sam nie odważyłem się jeszcze rozpocząć tego nabożeństwa. Zaczyna się ono uroczystym Ofiarowaniem Jezusowi Chrystusowi przez Najświętszą Maryję Panną, do którego prowadzi 33 dni przygotowań. Nie można więc podejść lekko do podjęcia zalecanych przez świętego pobożnych praktyk i sam nie czuję się jeszcze na siłach, by tak poważnie się zobowiązać. Mam jednak nadzieję, że niejeden z tych, którzy sięgną po tę lekturę po mojej rekomendacji, postanowi wejść na tę drogę. W końcu myślę, że sam ostatecznie podejmę kiedyś to nabożeństwo, biorąc pod uwagę, jak ważna jest dla mnie ta książka, jak dużo zmieniła w moim życiu i jak bardzo otworzyła moje serce na Maryję. Pokorne poddanie się Maryi, aby zbliżać się do Jej Syna polegając nie na własnych siłach, ale na Jej wsparciu i na Jej zasługach, wydaje mi się piękną drogą. Nie sposób zliczyć, ile razy upadłem i zawiodłem się na sobie samym, ile razy łamałem postanowienia. Św. Ludwik takim jak ja proponuje drogę dużo bezpieczniejszą, w której wszystko można powierzyć matczynej opiece Królowej Nieba. W końcu przecież nikt tak jak ona nie pragnie, byśmy przylgnęli całym swoim istnieniem do Chrystusa. 

„Ostatecznie bowiem nic z tego, co [Maryi] dajemy, nie zatrzymuje dla siebie; wszystko wiernie przekazuje Jezusowi. Jeśli  Jej dajemy, to jednocześnie dajemy Jezusowi; jeśli ją chwalimy i wysławiamy, to Ona natychmiast chwali i wysławia Jezusa.” [148]

Tak głęboko zjednoczona z Bogiem Matka nie pozwoli nam nigdy ukochać siebie bardziej od Syna. Możemy zatem pogłębiać swoją relację z Nią bez najmniejszych obaw. A dla tych, którzy chcą zrobić w tym kierunku pierwszy krok, myślę że nie ma lepszej książki, niż Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny.

Chwała Panu!

*        *        *

Przypisy:

(1) choć osobiście nie czytałem, podobno "Maryja. Mama i Królowa" autorstwa Scotta Hahna jest bardzo dobrą książką na ten temat. Sam zaopatrzyłem się niedawno w książkę pt. "Jezus i żydowskie korzenie Maryi" autorstwa Brant Pitre. 

Osobom czującym się pewnie w języku angielskim bardzo polecam zasoby dostępne na amerykańskiej stronie Catholic Answers:

Polskim czytelnikom polecam zasoby dostępne na: https://www.apologetyka.info/all_articles/kosciol-katolicki/maryja,9/ ,  chociaż z tego co widziałem te teksty koncentrują się głównie na polemice ze Świadkami Jechowy.

(2) Jeśli chodzi o motyw znany z pobożności ludowej, w którym Maryja wstawia się za ludźmi i uśmierza gniew Boży, bardzo dobrze tłumaczył to św. Maksymilian Kolbe - wbrew pozorom również opierając się o ideę doskonałego zjednoczenia i współpracy Maryi z Bogiem: http://niepokalanow.pl/wiadomosci/swiat/serce-jezusa-a-rycerstwo-niepokalanej/

Można również przeczytać tekst o macierzyństwie duchowym Maryi, w szczególności ten fragment.

(3) Choć brzmi to kontrowersyjnie i zapewne można dyskutować nad słusznością używania takiej nazwy, warto zauważyć, że Nowy Testament nieraz nazywa chrześcijan "niewolnikami" w odniesieniu do Boga (por. Ef 6,6; 1 P 2,16).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz