poniedziałek, 6 stycznia 2020

Refleksja na Epifanię

Obraz: "Pokłon Mędrców ze Wschodu" - Salomon Koninck (ok. 1646)

Wszystkiego dobrego z okazji Uroczystości Objawienia Pańskiego!

Z tej okazji, by radość nie przesłoniła nam cennej i pięknej prawdy, oprócz życzeń parę przypomnień na temat centralnego dla dzisiejszych obchodów liturgicznych pokłonu Mędrców ze Wschodu.

Większość z nas pewnie wie, że Pismo Święte nie mówi nic o królach, a jedynie o mędrcach. Pismo nie mówi też wcale, że było ich trzech. Są to elementy wynikłe z tradycji i choć nie szkodliwe same w sobie, warto mieć świadomość tego, że Kościół nie traktuje ich jako części Objawienia i chociażby z tego powodu nie powinniśmy się do nich nazbyt przywiązywać. Dobrze też pamiętać, ciesząc się swoją szopką bożonarodzeniową i stojącej w niej figurkach, że dość powszechnie przyjmuje się, że mędrcy przybyli do Świętej Rodziny około dwa lata po jego narodzeniu - uważa się tak między innymi dlatego, że Ewangelia mówi, że odwiedzili go w domu (a nie w grocie/stajence/żłobie), ponadto tłumaczyłoby to, dlaczego Herod rozkazał wymordować dzieci do lat dwóch, a nie noworodki.

Pewnie są jeszcze inne szczegóły, które można by doprecyzować, ale nie chcę tutaj szczegółowo opisywać tego wydarzenia, a jedynie zachęcić czytelników do samodzielnego zainteresowania się tym tematem. Dlaczego jednak w ogóle sądzę, że warto pilnować takich "drobiazgów"? Bynajmniej nie dlatego, by złośliwie deprecjonować wartość powszechnej pobożności i tradycyjnych przedstawień. Jak wspomniałem, nie uważam, że są szkodliwe (o ile nie stają się ważniejsze niż sedno dzisiejszego święta). Bardziej chodzi o czujność, by wiara nie stała się zbiorem przyjemnych dla ucha historyjek i tradycji, w które wierzy się bez żadnego zastanowienia. Moim zdaniem jest to szczególnie istotne w obliczu dzisiejszej uroczystości, ponieważ wielu współczesnych krytyków biblijnych i sceptyków podważa wiarygodność historii o Mędrcach ze Wschodu. Do takich twierdzeń należy podchodzić z własną dozą sceptycyzmu - argumenty z podobieństwa tego opisu do starotestamentalnych wydarzeń czy proroctw w żadnym wypadku nie powinny być wystarczające do stwierdzenia jego nieprawdy, zwłaszcza przy braku innych przesłanek. Jeśli mam być szczery, trudno nie odnieść wrażenia, że głównym powodem tego jest po prostu to, że jeśli takie wydarzenie byłoby prawdziwe, przemawiałoby mocno za niezwykłością Dziecięcia narodzonego dwa tysiące lat temu w Betlejem.

Piszę o tym, bo sceptycyzm czy pobłażliwy dystans do tej historii pojawia się również w środowiskach katolickich. Jednak w podążaniu za nowoczesną myślą i salonową "teologią", katolik powinien uważać, żeby nie podciąć gałęzi, na której sam siedzi. Jeśli bowiem w pogoni za tytułem "intelektualisty" bez należytego zastanowienia przyjmuje rewizjonistyczne stanowisko o czysto mitycznym charakterze wizyty Mędrców ze Wschodu, to na jakiej podstawie zamierza bronić innych elementów Ewangelii mateuszowej, a także pozostałych? Jakie kryterium przyjmie, by odróżnić prawdziwe wydarzenia od tych zmyślonych? Co więcej, przyjmując, że ewangeliści nie mieli oporów przed snuciem nieprawdziwych opowieści, jak możemy wierzyć ich przekazowi o czymś tak radykalnie nadprzyrodzonym, jak dziewicze poczęcie czy Zmartwychwstanie? Albo wierzymy w wiarygodność ewangelistów i ich świadectw - za którą naprawdę są mocne argumenty, które wysuwają bibliści, historycy i apologeci - albo nie. Uważam, że katolik wierzący w Trójjedynego Boga, Wcielenie i Zmartwychwstanie nie powinien mieć najmniejszych problemów z przyjęciem również prawdziwości mniej centralnych, ale jednak niezwykłych i ewidentnie ważnych dla pierwszych chrześcijan wydarzeń. Pamiętajmy, chrześcijaństwo to nie religia księgi pełnej mitów i baśni. To religia historycznej prawdy, która zatrząsnęła światem. Nie bójmy się nią radować i nie bójmy się jej bronić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz