poniedziałek, 16 marca 2020

Przemyślenia z kwarantanny

Zbiór luźnych przemyśleń nt. wiary i Kościoła w obliczu pandemii

1. Doskonała sposobność, by wzrastać w pokorze.

Najpierw byłem święcie oburzony namawianiem do niechodzenia na Msze. Był to dla mnie jawny zamach na pierwszeństwo kultu Bożego w życiu Jego ludu. Nawet gdy z biegiem czasu zacząłem przyjmować dobre intencje zwolenników tego rozwiązania, wciąż twardo trzymałem się swojej preferencji jako tej lepszej. Powoli jednak zaczynałem bardziej dostrzegać słuszność niektórych argumentów, a jednocześnie lepiej rozumieć, jak miłość bliźniego w formie troski o szybkie zduszenie epidemii może wprost wypływać nie z odebrania Bogu należnego mu pierwszego miejsca, ale właśnie z postawienia Go na pierwszym. Co ciekawe, zbiegło się to w czasie z zaleceniem biskupa, by nie uczestniczyć fizycznie we Mszy Świętej. Tak więc w końcu z pokorą przyjąłem zalecenie mojego pasterza, aby pozostać jednak w domu i przyjąć Komunię duchową.

Nie zawsze postawienie Boga na pierwszym miejscu będzie dla każdego wyglądało tak samo, jak dla mnie. Być może czyjeś decyzje tym spowodowane będą zupełnie inne niż moje. Być może wreszcie będą to decyzje mądrzejsze i lepsze. Obecna sytuacja przypomniała mi, że nawet z najlepszymi intencjami (wierzę, że można mi było takie przypisać) można się mylić - ważne jest jednak to, by umieć przyznać się, chociażby przed samym sobą, że jest się w błędzie. Podobnie warto się zastanowić, czy nie jest się zbyt prędkim do osądzania innych pod kątem ich miłości do Pana Boga, która przecież jest sprawą między Nim a nimi, a w świecie i w czynach objawiać się może naprawdę na wiele sposobów. Jeśli ktoś mówi, że walczy o coś ze względu na miłość do Boga, to jeśli nie mamy realnych dowodów na to, że kłamie lub zwodzi, to przyjmijmy to jako prawdę. Święta Tereska - niezrównany wzór pokory i miłości bliźniego - pięknie pisała o zakładaniu u innych najlepszych intencji:

"[...] szczególnie gdy demon stara się przede wszystkim stawiać mi przed oczami duszy wady takiej czy innej [osoby], którą uważam za mniej sympatyczną, natychmiast staram się znaleźć jej cnoty, jej dobre pragnienia, [...] a nawet to, co wydaje mi się błędem, może równie dobrze wynikać z intencji spełnienia aktu cnoty." 
Dzieje Duszy, G 12v-13r

Nie jest złym upomnieć kogoś lub osądzić jego uczynki, jeśli wiemy, że są złe i szkodzą jego duszy. Ale złym jest osądzać, gdy znaczną większość intencji drugiej osoby sobie dopowiadamy. Bardzo łatwo wtedy popaść w pychę, oj, bardzo łatwo.

2. Pamiętajmy o naszych parafiach i o proboszczach którzy muszą je utrzymywać.

W wielu miejscach biskupi udzielili diecezjanom dyspensy od uczestnictwa w Mszy świętej. Materialne potrzeby parafii wcale jednak nie zniknęły, a to właśnie my, parafianie, jesteśmy odpowiedzialni za dobre funkcjonowanie naszych wspólnot. Jak słusznie zachęcał Mateusz Ochman, w miarę możliwości wspierajmy nasze parafie w tym samym stopniu, w jakim wspieralibyśmy je chodząc normalnie do Kościoła. To przykre, ale zapewne wielu potrzebujących proboszczów będzie mieć obawy publicznie o tym napisać. Jak widziałem, nawet sama próba zachęty do odprawiania mszy mimo zagrożenia wirusem została przez niektórych zinterpretowana jako pazerność episkopatu, a co dopiero jakby ktoś wprost poprosił o pieniądze, z tak błahego powodu, że "parafia potrzebuje na utrzymanie". Może już nie myślimy tak o tym, ale parafia to nasz dom. Wspierajmy go.

3. W ocenie sytuacji pomaga pogłębienie wiedzy na dany temat (np. sakramentów).

Jeszcze niedawno byłem bardzo zaniepokojony odwoływaniem Mszy Świętych, widząc w tym swego rodzaju osłabienie wiary i brak przekonania w moc sakramentów. Wystarczyło jednak wgłębić się w temat trochę bardziej, by odkryć, jak płytkie miałem do tej pory zrozumienie sakramentologii. Pierwszy raz bowiem usłyszałem o komunii duchowej - pięknej, choć nieco zapomnianej tradycji, sięgającej aż do Soboru Trydenckiego. Poczułem się też zainspirowany do lepszego zrozumienia istoty Mszy. W końcu, odnosząc się do bieżących wydarzeń, Msze nie muszą być publiczne, by Bóg odbierał przez nie należną Mu chwałę.

Jeśli natomiast chodzi o najważniejszy cel Kościoła, czyli zbawienie dusz, w rozwiązywaniu obecnych trudności konieczna jest duża roztropność. Dlatego też ograniczenie przez pasterzy dostępu do sakramentów może nas smucić, ale nie powinien gorszyć. W zwyczajnych warunkach Komunia Święta, choć jest uwieńczeniem życia chrześcijańskiego, dla większości z nas nie jest koniecznie do zbawienia potrzebna. Dopóki umierający i Ci w stanie grzechu ciężkiego wciąż będą mieli dostęp do sakramentu pokuty lub do namaszczenia chorych (liczę na to, że nawet w obliczu pandemii są wśród nas kapłani gotowi do pomocy w przypadku czyjejś pilnej prośby o sakrament), dopóty zatrzymanie publicznych mszy będzie mogło mieć miejsce bez szkody na zbawieniu dusz. Wiele więcej nie mam do napisania - tak jak wspomniałem, dopiero jestem na etapie uświadamiania sobie swojej niewiedzy. Chciałem jednak chociaż takimi przemyśleniami się podzielić, żeby podzielić się zdrową ciekawością tego, o czym uczy nasz święty Kościół.

4. Przepaść między wierzącymi a niewierzącymi w Polsce nieustannie się pogłębia.

Czytając reakcję na mniej lub bardziej trafione decyzje polskiego episkopatu ostatnich dni, trafiłem niestety na bardzo wiele złośliwych komentarzy.

Nie oczekuję od niewierzących jakiejś heroicznej wyrozumiałości wobec naszego Kościoła - niestety, daliśmy i wciąż dajemy wiele powodów do braku zaufania i sceptycyzmu. Mimo to uderzyło mnie, jak bardzo nie ma już zrozumienia (ani nawet chęci zrozumienia) podstaw naszej wiary, nawet na płaszczyźnie teoretycznej. Widziałem wiarę katolicką porównywaną do pospolitych zabobonów. Widziałem artykuły, gdzie ludzie spoza Kościoła wzywają katolików (w dobrych intencjach zapewne, ale w praktyce brzmiało to bardzo protekcjonalnie), by przestali być ludem bezmyślnie słuchającym pasterzy. W końcu katolików próbujących bronić tych, dla których rezygnacja z Mszy Świętej nie jest wcale łatwą ani oczywistą sprawą, widziałem porównywanych do antyszczepionkowców, myślących tylko o sobie, których ekscentryczne i irracjonalne praktyki nie powinny być tolerowane ze względu na bezpieczeństwo innych.

Dlaczego o tym piszę? Chyba dlatego, żeby zwrócić uwagę na to, że nasza wiara naprawdę staje się już dla wielu osób jakimś niezrozumiałym kuriozum. Nie ma w tym oczywiście ich winy. Wina może leżeć tylko po naszej stronie - większość katolików nie odbyła nigdy dobrej katechezy, a Ci lepiej wykształceni często nie palą się do obrony wiary wobec zarzutów.

Jednym wnioskiem jest więc to, że naprawdę musimy zacząć znów przykładać się po pierwsze do własnej katechezy, a po drugie do odważnej i mądrej ewangelizacji. Drugim jednak jest też to, że musimy przestać z góry zakładać, że nawet przy pełnej inercji z naszej strony nasza wiara i kult są zupełnie bezpieczne, bo przecież "żyjemy w demokratycznym państwie". Oczywiście, nie możemy zacząć patrzeć na niewierzących i niekatolików jak na naszych wrogów. Ale nie możemy też być wobec nich bierni i naiwni. W oczach światach nasza wiara staje się coraz większym głupstwem (1 Kor 1,23), gdy nie ma ludzi, którzy potrafią ją obronić rozumem. A jeśli ta wiara, roszcząca sobie prawo do obecności w życiu publicznym, zostanie powszechnie uznana za irracjonalny, bezpodstawny, przestarzały przesąd, to niechybnie będzie atakowana. Pierwsze znaki już tu są - nie ma co dłużej zwlekać, trzeba znów zacząć krzewić katolicyzm jako religię wiary i rozumu. Żyjmy mądrze wiarą i nie dawajmy powodów do niesłusznych ataków. Brońmy przed atakami najlepiej, jak potrafimy. Przekazujmy wiarę tak, jak nam przekazywał Jezus Chrystus - pięknie, dosadnie i z głową. Jeśli to zaniedbamy, chodzenie na mszę lub korzystanie z wody święconej będzie miało taki sam PR, jak unikanie szczepionek lub czarnego kota na drodze.

poniedziałek, 9 marca 2020

A jeśli się mylę... czy to wyłącznie moja sprawa?

Św. Joachim czytający księgę - Michaelina Wautier (1650)

Muszę przyznać, że ten Wielki Post rozpocząłem z ciężarem na sercu. Raz czuję go mocniej, raz słabiej, ale nie jestem w stanie się go pozbyć.

Otóż sprawa jest dość prosta. Od paru lat inwestuję cały swój intelekt, całą swoją duchowość, całe swoje życie w wiarę katolicką. Wpatruję się w prawdę, nawet wtedy gdy jej treść wymyka się nieraz poza granice skończonego rozumu. Bronię tej prawdy tak zawzięcie, jakbym stawał w obronie własnej rodziny. Wyznaję wartości, wobec których zawszę będę niedoskonały i w drodze. Pragnę by wszyscy dostrzegli w końcu ich prawdziwość i dobro.

A przecież wiara nie odbiera mi kontaktu z rzeczywistością. Widzę, jak bardzo skomplikowany jest świat i jak wiele ludzi nie wierzy w Boga, o wierze katolickiej nie wspominając. Nie chcę w tym wpisie akurat mierzyć się z problemem "ukrytego Boga" ani z wieloma innymi pytaniami, które nieuchronnie w tym kontekście się pojawiają. Ale świadomość bycia tak mocno przekonanym w coś, co większości społeczeństwa zupełnie nie rusza, napawa mnie pewnego rodzaju niepokojem. W czym niby jestem lepszy, w jaki sposób niby mądrzejszy lub bardziej spostrzegawczy od tych, którzy mojej wiary nie podzielają? Czy na pewno jestem na tyle pewny swoich przekonań, że usprawiedliwia to ich szerzenie? Skąd wiem, że swoją definicję prawdy buduje na dobrych argumentach, a nie po prostu na zręcznym unikaniu kontrargumentów?